wtorek, 30 kwietnia 2013

12. 'Was chyba powaliło!'


Kiedy Ashley wyszedł poświęciłam się głównie spaniu. Byłam nieziemsko zmęczona. Nie dość, że zarwałam cały dzień wczoraj, to jeszcze całą noc i poranek dzisiejszy. Dużo emocji, zdarzeń, ludzi… Objęcia Morfeusza wydawały mi się teraz najlepszym co mogło mnie spotkać. Matko, dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo człowiek potrzebuje snu.
Śniły mi się dziwne rzeczy. Były to głównie przebłyski wydarzeń i twarzy, które ostatnio pojawiły się na mojej drodze. Śnili mi się po kolei chłopcy. Najpierw CC, który prowadził mnie za rękę wzdłuż przepięknej plaży. Nie widziałam jej końca, ani początku. W końcu doszliśmy do stołu. Na wielkiej pustej plaży, tuż przy oceanie stał pusty stół i dwa krzesła. Na jednym z nich siedział Andy. Po prostu siedział i patrzył na mnie ze złączonymi, położonymi na blacie dłońmi. Był w cudnym, czarnym garniturze. CC doprowadził mnie do wolnego krzesła i dopiero kiedy usiadłam puścił moją dłoń. Stanął za mną. Kiedy rozejrzałam się, zobaczyłam, że znikąd po mojej prawej stronie znalazł się Jake, a po lewej Jinxx. Przerzuciłam swój wzrok z powrotem na wokalistę. Za nim stał Ashley, a po jego prawej stronie mała dziewczynka. Nie widziałam jej wcześniej, ale wydawała mi się znajoma i bliska. Ashley rzucił na stół kartę do gry. Podniosłam ją. Królowa karo. CC znów podszedł do mnie. Złapał mnie za rękę. Wstałam, a on poprowadził mnie do brzegu morza. W tym samym czasie ta malutka dziewczynka złapała Ashley’a za rękę i poprowadziła w moją stronę. Dopiero teraz zauważyłam, że wszyscy chłopcy mieli na sobie czarne garnitury i byli śmiertelnie poważni. Ashley ujął moje dłonie w swoje i patrzył ze smutkiem w moje oczy. Uniósł jedną z moich dłoni i pocałował ją. Potem stało się coś okropnego. Znikąd moja sceneria gwałtownie się zmieniła i czułam, że tonę. Czułam wodę wlewająca się w moje płuca…
Obudziłam się z krzykiem. Był wieczór. Musiałam spać cały dzień. Przy moim łóżku siedział właśnie Andy. Dokładnie tak jak w moim śnie, nie spuszczał mnie z oczu.
- Przepraszam. Koszmary senne.
Powiedziałam tłumacząc się. Chłopak tylko przytaknął. Dlaczego on jest taki małomówny…? To nie jest tak, że Andy jest do mnie wrogo nastawiony, po prostu czuję, jakby nie do końca mi ufał. Jakby zastanawiał się cały czas nad czymś co ściśle mnie dotyczy.
- Spokojnie. Wszyscy je miewamy.
Powiedział w końcu.
- To co? Rozumiem, że się zbieramy?
Dopowiedział, na co ja zrobiłam wielkie oczy.
- A lekarz?
Zapytałam dla pewności.
- Powiedział, że jak się obudzisz, możemy cię zabrać. Masz złamane dwa żebra, ale wyleczymy to w domu. Spokojnie, jestem specjalistą od złamań.
Powiedział wokalista. Atmosfera rozluźniała się powoli, a Andy nawet puścił mi perskie oko, kiedy mówił ostatnie. No tak, nie ma to jak wypadki na scenie. Złamany nos, połamane żebra… Cały Andrew Biersack. Nagle coś do mnie dotarło.
- Czekaj, czy ty nie powiedziałeś ‘zabieraMY’?
Zapytałam z nutą niepokoju w głosie.
- No tak. Coś nie w porządku?
Wlepiłam w niego swoje wielkie ślepia. Przecież chyba nie ma zamiaru zrobić tego o czym myślę.
- Ale ja sobie świetnie poradzę. Wypiszę się sama i wrócę z powrotem do hotelu…
- Bardzo zabawna jesteś, wiesz?
Przerwał mi stojący w drzwiach CC. Oczywiście, zaraz znów nie będę miała nic do gadania. Czuję to przez skórę.
- Chłopaki, ja mówię poważnie! Tyle dla mnie zrobiliście i starczy, okej? Mam numer do Christiana, jak coś się będzie działo, prawda?
CC podszedł do szafki obok mojego łóżka i zaczął bezpardonowo pakować moje rzeczy.
- Czy ja mogę wiedzieć co ty robisz?!
Zapytałam poirytowana. On spojrzał na mnie rzekomo zdezorientowany.
- Wybacz, mówiłaś coś? Że niby jakieś ‘starczy’? Wiesz, coś mi się tak przesłyszało…
Powiedział udając niewinny głosik. Andy zachichotał obserwując zachowanie kumpla. Nachmurzyłam się i skrzyżowałam ręce na piersi. Ja rozumiem, że Christian mnie widać lubi i jestem mu za to wdzięczna, bo jest kochany i też go lubię, ale… DAMN! Czy on mógłby przystać mnie niańczyć?!
- W takim razie dam wam się odwieźć do hotelu, ale tam macie zakończyć tę błazenadę.
Jeez, brzmiałam jak upierdliwa i przewrażliwiona matka. Ale skoro moi wybawcy nie mieli zamiaru mnie słuchać, chyba trzeba było postawić sprawę krótko. Panowie w zamian zaczęli się śmiać w niebogłosy. Spojrzałam na nich poirytowanym wzrokiem i uniosłam jedną brew, w geście pytania.
- Oj mała, tak szybko od nas nie uciekniesz.
Westchnął w końcu CC z uśmieszkiem. Teraz mój wzrok znów zaczął wyrażać nieme pytanie i dziwić się na każde słowo.
- Kiedy mówiłem, że mam doświadczenie ze złamaniami, znaczyło to mniej więcej tyle, że mam (a raczej maMY) zamiar zająć się tobą na trochę. Jedziesz do nas.
Wytłumaczył mi Andy z uśmiechem. No szczena to mi powinna teraz opaść do podłogi.
- Was chyba powaliło!
Krzyknęłam. Nie znają mnie, mało tego, że mi pomogli, to jeszcze do domu chcą mnie zabrać?!
- Czy ja wyglądam jak dwu miesięczny szczeniak wyrzucony na ulicę?!
Zapytałam mocno wkurzona. I w tym momencie do mojej sali wszedł Ashley.
- No wiesz, jakby nie patrzeć jesteś równie urocza.
Odpowiedział na moje pytanie w bardzo swoim stylu, jakby moje wrzaski przeszły mu koło uszu. Widzę, że nasz wielki playboy powrócił do dawnej formy. Zajął jedno z wolnych krzeseł przy moim łóżku, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z CC’m. Czułam, że ci dwaj coś knuli.
- Nawet jak się wkurzasz.
Dodał prezentując mi jeden ze swoich najsłodszych uśmiechów. Nie umknęło mi to, jednak w tym momencie nie miałam najmniejszej ochoty na flirtowanie. Po pierwsze leżałam w piżamie, w szpitalnym łóżku i marzyłam chociaż o prysznicu, po drugie ci idioci chcieli mnie przygarniać do domu!
- Wybijcie sobie z głowy, że będę mieszkała z którymś z was!
Powiedziałam z uporem patrząc przed siebie. Cała trójka znów zaczęła się śmiać.
- Widzę, że jestem cholernie zabawna.


poniedziałek, 29 kwietnia 2013

11. 'Jesteś wyjątkowa.'


Uchyliłam lekko powieki. Był środek dnia. Upalny środek dnia. Dalej leżałam na szpitalnym łóżku. Obróciłam głowę i ujrzałam Ashley’a stojącego przy oknie i zapatrzonego gdzieś w dal. Był zamyślony i nawet nie zauważył, że już się obudziłam. Miałam okazję, żeby dokładnie mu się przyjrzeć. Stał przy oknie na wyprostowanych nogach, w lekkim rozkroku. Miał szczupłe, zgrabne nogi. Poszarpane, czarne rurki wsadzone w kowbojki wyglądały na nim idealnie. Był wspaniale zbudowanym mężczyzną. Miał na sobie czarny t-shirt, dość dopasowany, więc mięśnie jego klatki piersiowej i pleców były świetnie widoczne. Krótkie rękawki prezentowały jego pokryte tatuażami ręce, które miał skrzyżowane na piersi. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to gwiazdy. Miał je wytatuowane wzdłuż jednego z ramion. Uwielbiałam gwiazdy. Są dla mnie piękne. Łączą się zawsze z nocą, która uwielbiam. Generalnie stał tyłem do mnie, jednak zwrócony był tak, że mogłam zobaczyć nieco profilu jego twarzy. Ma niezmiernie ciekawe rysy twarzy. Z jednej strony mocno zarysowana szczęka i męski wyraz całości, a z drugiej delikatność jedwabistej skóry i uroczy, mały nos. Tak bardzo chcę móc zobaczyć jego oczy. Oczy zawsze mówią o człowieku najwięcej. To prawdziwe zwierciadła duszy. Mówią o tobie wszystko.
W tym momencie chłopak oderwał się od swoich myśli i przeniósł wzrok na mnie. Nasze oczy spotkały się na chwilę. Poczułam się jak dzieciak przyłapany na gorącym uczynku, więc szybko spuściłam wzrok i oblałam się rumieńcem. Ashley podszedł do mojego łóżka i usiadł na jego skraju.
- Hej, jak się czujesz?
Zapytał z uśmiechem, jakby nie chcąc mnie peszyć. Widziałam jednak po oczach, że był świadomością kilometry stąd.
- W sumie dobrze. Tylko moje żebra są w kiepskim stanie. Czuję to.
Odpowiedziałam i dostrzegłam, że chłopak obraca w palcach, na których notabene miał wytatuowane pojedyncze litery, mój dowód osobisty.
- Mogłeś po prostu włożyć mi go z powrotem do plecaka.
Powiedziałam nie spuszczając wzroku z jego dłoni. Ashley zatrzymał plastik w placach i przeczytał go na głos.
- Natalie Satvari.
Nie wiedziałam o co mu chodzi. Czułam się jak te postaci z filmów kryminalnych, które są przesłuchiwane, choć jeszcze nie widzą, że zrobiły coś źle. Wpatrywałam się w Ash’a jak w obrazek. Nie uśmiechał się już. Znów myślał. Widziałam, że odpływał teraz prawie tak, jak mi się to zdarza.
- Skąd jesteś?
Zapytał, jakby nigdy nic.
- Z Polski. CC nic nie mówił?
Zapytałam trochę zdziwiona.
- A twoi rodzice?
To pytanie było dziwne. Wydawało mi się, jakby wiedział o mnie więcej niż ja, ale nie chciał uchylić przede mną rąbka tajemnicy.
- Dlaczego pytasz?
Zapytałam, ale on cały czas wpatrywał się w moje nazwisko na dowodzie. Milczał.
- Nie pamiętam moich rodziców. Podobno przyjechali do Polski ze Stanów. Niedługo po moim urodzeniu zmarli w wypadku samochodowym.
Powiedziałam rzeczowo. Na prawie jednym oddechu. Nie jest to miłe wspomnienie. Tym bardziej, kiedy po stracie tych dwóch osób zostałam sama. Całkiem sama.
- Wiesz co znaczy twoje nazwisko?
Zapytał basista bo dłuższej chwili milczenia. Otworzyłam szeroko oczy i pokręciłam przecząco głową. Chłopak westchnął i wrócił do rzeczywistości. Zwrócił się w moją stronę całą swoją sylwetką i odetchnął.
- Moi przodkowie, byli z pochodzenia rdzennymi członkami plemienia Indian. Co prawda, moje imię i nazwisko są irlandzkiego pochodzenia, ale to z tej drugiej części mojej rodziny. Wiesz, nie dało rady zachować idealnej ciągłości. Moi dziadkowie opowiadali mi wiele indiańskich historii, podań i innych takich ciekawostek jak byłem młodszy. Twoje nazwisko to indiańskie imię oznaczające ‘noc’. Może nie jest to jakieś wielce niezwykłe, ale… Niezwykłe jest to, że Satvari, była dawną mistyczką indiańską. Babcia opowiadała mi kiedyś legendę o niej. Podobno umiała czytać z gwiazd, które mówiły jej o przeszłości, teraźniejszości, a czasem przyszłości. Do tego kiedy patrzyła ludziom w oczy, potrafiła z nich również wyczytać różne rzeczy. Ponoć twierdziła, że „ludzkie ciało jest jak kurtyna nieba, a oczy człowieka są jak gwiazdy na niej”.
Słuchałam tego i nie mogłam uwierzyć. Spijałam wręcz słowa z ust Ashley’a. Mówił cudowne rzeczy. Dał mi możliwość poznania mnie samej. Tak długo myślałam nad moim nazwiskiem, a on to wiedział od dawna. Patrzyłam na niego jak zaczarowana. Ta historia jest piękna. Do tego, poczułam pewną więź z tym co powiedział. Też umiałam powiedzieć wiele o człowieku patrząc mu w oczy. Do tego uwielbiałam noc i gwiazdy.
- Dziękuję.
Powiedziałam z lekkim uśmiechem przemykającym przez moje usta. Popatrzył na mnie zdziwiony.
- Za co?
Zapytał, na co ja uśmiechnęłam się bardziej do siebie niż do niego.
- Za to, że pomogłeś mi odkryć mnie.
Uśmiechnął się do mnie. Podał mi mój dowód i zebrał się do wyjścia. Stanął w drzwiach, odwrócił się i oparł o framugę.
- Jesteś wyjątkowa. Unikalna.
Rzucił w moją stronę i wyszedł. Kiedy to mówił, widziałam w jego oczach szczęście i szczerość. Ma piękne serce i piękną duszę. Podrywacz i cwaniak? Chyba tylko na pierwszy rzut oka…

niedziela, 28 kwietnia 2013

10. 'Dziękuję za to, że jesteście.'


- Nie waż się mówić, że mamy Cię olać! Nie wiem jak chłopaki, ale ja nie mam zamiaru, jak już wcześniej powiedziałem, pozwolić, żeby coś ci się tu stało. No… Teraz to raczej coś gorszego niż już się stało. Może i nie znamy się długo, ale zdaje się, że podczas lotu samolotem poznaliśmy się naprawdę dobrze i z czystym sumieniem mogę Cię zaliczyć do grona moich przyjaciół wariatko.
Teraz to nie wiedziałam co mam powiedzieć. Spojrzałam w ziemię, bo zrobiło mi się głupio. Nigdy nikt o mnie nie dbał, a tu nagle chłopak którego poznałam jakieś 12 godzin temu, mówi mi, że jestem jego przyjaciółką.
- Popieram Christiana. Pomogliśmy ci tam, to nie mamy zamiaru zostawić cię teraz.
Dodał Jinxx, a Jake przytaknął.
- Dokładnie. Poza tym, słyszałem od CC’ego, że jesteś tu całkiem sama. Kiepski pomysł, bo to miasto jest ogromne i wszystko tu się może stać. Teraz masz nas. Fakt, że poznałaś generalnie każdego z nas przypadkiem, tym bardziej chyba pokazuje, że przeznaczone nam było się spotkać.
Wtrącił się też Ashley. I zamurowało mnie jak cholera. Takich słów się po nim nie spodziewałam. Przecież dopiero co nazywał mnie ‘mała’ i ‘kociak’, a teraz brzmiał jak dorosły mężczyzna, który jest odpowiedzialny i nie uznaje przypadków.
- Jak widzisz, żaden z nas nie zamierza ot tak cię zostawić, chociażby dlatego, że jesteśmy zespołem. Nasza piątka jest jak rodzina i skoro Christian, jak to ujął, czuje się za ciebie odpowiedzialny, to każdy z nas też.
Podsumował Andy. Cała ta piątka stała teraz przede mną ramię w ramię. Wyglądali jak pięciu wojowników czekających na bitwę, od których bije spokój, skupienie i powaga. Siedząc tak przed nimi na szpitalnej kozetce, patrzyłam na nich zza kurtyny swoich farbowanych włosów, które spadły mi na oczy. Miałam wrażenie, że patrzę na pięć aniołów odzianych w czarne, skórzane, wyć wiekowane kurtki, poszarpane dżinsy i pokrytych tatuażami. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Nie płacz! Nie płacz! Ale to chyba zda się na nic. Poczułam, że jedna łza spływa mi po policzku. To było jak sen. Nagle czułam, że ktoś się o mnie martwi. Pierwszy raz w życiu miałam wrażenie, że mam kogoś kto mnie nie zostawi. Przyjaciele. Jeszcze do niedawna tak obce mi słowo, dziś stało się bliskie. Spuściłam głowę i szybko, niepostrzeżenie, wierzchem dłoni otarłam kroplę z policzka.
- Dziękuję.
Wyszeptałam.
- Dziękuję za to, że jesteście.
Powiedziałam patrząc kolejno na każdego z muzyków. Oni patrzyli na mnie. Każdy z uśmiechem i troską. Tak jakby znali mnie od dawna. Nie wierzyłam, że spotkało mnie coś takiego. Byli mi obcy, a martwili się o mnie...
W końcu chłopcy musieli wracać, a po mnie przyszła pielęgniarka, żeby zaprowadzić mnie do odpowiedniej sali. Wszyscy byli porządnie wykończeni. Za oknem już świtało. Pomyśleć, że tyle stało się przez ostatnie 24 godziny. Jeszcze wczoraj nad ranem wylatywałam samolotem z Polski, a już dziś leżę w szpitalu z połamanymi żebrami uratowana przez gitarzystów BVB. Matko, to brzmi kompletnie absurdalnie!
- Hej mała, przywieźć ci coś? Gdzie masz swoje rzeczy?
Zapytał Ashley stojąc w drzwiach, kiedy reszta zespołu udała się na parking. Już chciałam zacząć mówić, że nie trzeba, ale basista był szybszy.
- A spróbuj powiedzieć, żebym dał sobie spokój…
Pogroził mi swoim pięknym, cwaniackim uśmieszkiem. Westchnęłam i wywróciłam oczami.
- Moje rzeczy są w hotelu na Lavender’s Street. Weź z mojego plecaka dowód i klucz do pokoju.
Powiedziałam, nie mając zamiaru kłócić się, bo zdaje się, że i tak nie przyniosłoby to większego skutku. Chłopak wyjął klucz hotelowy, potem sięgnął po mój portfel i wyjął z niego dowód osobisty. Spojrzał na kawałek plastiku i zastygnął w bezruchu, ze zdziwionym wyrazem twarzy.
- Coś nie tak…?
Zapytałam.
- Co? Tak.. Nie.. Znaczy się, nieważne… To jadę, niedługo wrócę.
Powiedział szybko i wyszedł. Strasznie mieszał się w słowach i było w tym coś dziwnego. Byłam strasznie zmęczona. Z drugiej strony, chciałam nie spać, kiedy Ash wróci, żeby zapytać o tę dziwną sytuację, ale jednak byłam już zbyt wyczerpana. Zasnęłam.


sobota, 27 kwietnia 2013

9. 'Zamkniesz ty się...?'


- Ktoś mi łaskawie wyjaśni co tu się dzieje, do jasnej cholery?!
W końcu odżył i zapytał wokalista, bezradnie rozkładając ręce. Cały zespół popatrzył po sobie i zebrali się w półkolu w ramach ustaleń.
- Dobra. Teraz po kolei. Kim jest ta dziewczyna?
Zaczął ogarniać sytuację Andy, wskazując na mnie. Jinxx odezwał się pierwszy.
- Kiedy szliśmy do sklepu po alkohol i chińszczyznę na imprezę, zobaczyliśmy, że ktoś pastwił się nad tą małą. Wyglądało to poważnie, bo wyrywała się ile mogła, a jeden z gości ją uderzył w brzuch. Potem następny ją złapał i robił coś co raczej się jej nie podobało…
- To co mieliśmy zrobić? Patrzeć? Pomogliśmy dziewczynie, dlatego się spóźnialiśmy i dlatego tak wyglądamy.
Dokończył rzeczowo Jake. A Jinxx przytaknął, stając z nim ramię w ramię.
- Teraz… Skąd WY ją znacie?
Ponowił pytanie lider, kierując je do Ashley’a i Christiana. Spojrzeli po sobie i CC przemówił.
- Jak wracałem dziś z Chile, spotkałem Natalie na lotnisku. Byliśmy na kawie, potem towarzyszyliśmy sobie podczas lotu… A kiedy już dotarliśmy do L.A., przyjechał po mnie Ash i…
- I nie dostałem jej numeru, w przeciwieństwie do CC’ego.
Posumował basista w wyjątkowo idiotyczny sposób,
robiąc uroczy 'fochnięty' dziubek. Widać, że lubił wciąć się od tak do rozmowy. No chyba, że to aż taki dramat nie dostać ode mnie numeru telefonu. Zachichotałam cicho, ale cała piątka zdaje się to usłyszała, bo zwrócili się w moją stronę. Ash pokazał mi rządek swoich białych zębów. Widać, że cieszyło go, że zwracam na niego uwagę, a on sam wydaje mi się być zabawny. W końcu Andy zrobił kilka kroków w przód i znalazł się tuż przede mną.
- To zdaje się, że tylko my się nie poznaliśmy.
Uśmiechnął się do mnie serdecznie, co zaraz odwzajemniłam.
- Andy.
Rzucił i już chciał mnie objąć na powitanie, kiedy znów zawyłam z bólu przy pierwszym dotknięciu.
Boże, czy ja musiałam ich wszystkich poznać w mękach jakiegoś wypadku?! Zachichotałam ponownie na tę myśl. Wokalista spojrzał na mnie pytająco.
- Bawi mnie fakt, że kiedy poznawałam 4/5 zespołu, to wszystko zawsze zaczynało się od wyrazów obrazujących mój ból. Haha.
Jake, Jinxx, CC i Andy momentalnie parsknęli śmiechem. Tylko Ashley wywrócił oczami z mina mówiącą w ten słodki, pieszczotliwy sposób ‘rety, co za ciamajda’.
- Tak w ogóle, to jestem Natalie.
Przedstawiłam się już po raz czwarty dzisiaj, tym razem liderowi BVB. Andy skinął głową i zajął miejsce na wolnym krześle, wyjmując z kieszeni papierosy i zapalniczkę.
- Ekhem…
Odchrząknął lekarz, który ponownie zjawił się w drzwiach. Patrzył na lidera i pogroził mu palcem widząc jak zapalał już pierwszą fajkę.
- Proszę pana, to jest szpital. Tutaj ratujemy zdrowie pacjentów, a nie je niszczymy.
Andy westchnął, ale schował paczkę Malboro i zapalniczkę z powrotem do kieszeni. Przeniósł swój wzrok znów na mnie i badawczo mi się przyglądał. Miał piękne niebieskie oczy. Tak jakbyś patrzyła na wody Lazurowego Wybrzeża.
- To kiedy możemy zabrać Natalie do domu?
Zapytał Ashley. Spojrzałam na niego jakby przynajmniej dopiero co ogłosił, że za oknem wylądowało UFO. Zrobili już dla mnie tyle, że nawet nie śmiałabym dalej być dla nich obciążeniem. Siedziałam tak z otwartymi ustami i nie wiedziałam nawet co ja mam teraz powiedzieć.
- Na pewno nie dzisiaj, panowie. Ta młoda dama zostaje na obserwacji przynajmniej do jutra. Potem zobaczymy jak wyjdą wszystkie wyniki i zobaczymy co dalej.
Powiedział doktor do całej piątki. Ja przepraszam, ale mógłby chociaż zwracać się do mnie, a nie do piątki generalnie obcych mi facetów! Poza tym nie ma mowy, żeby jeszcze ich mną obciążać. Przecież to są muzycy! Oni mają pracę!
- Ja wracam do pracy, więc muszę państwa przeprosić. Proszę nie siedzieć za długo. A panią, za jakieś pół godziny przeniesiemy do odpowiedniej sali.
Po czym wyszedł. Popatrzyłam po wszystkich chłopakach po kolei. Jake i Jinxx porwali ze stolika wodę utlenioną i waciki i zaczęli przemywać swoje zadrapania. W tym czasie CC pisał jakiegoś SMS’a, a Andy i Ashley patrzyli na mnie bez przerwy. Andy o czymś intensywnie myślał i chyba nie potrafiłam powiedzieć co chodziło mi po głowie. Wydawał się być dość skryty. Natomiast Ash oparty o ścianę zerkał co chwila na mnie. W jego oczach było widać, że jest zakłopotany i wydawał się martwić. Te kilka godzin temu nigdy nie powiedziałabym, że jest on osobą, którą dopadają takie stany. I znowu odpłynęłam! Matko, czy ja muszę tyle myśleć?!
- Chłopcy, ja… No… Przede wszystkim to chciałam wam podziękować za uratowanie życia.
Zaczęłam, kiedy już wróciłam do rzeczywistości i zwróciłam się do gitarzystów.
- Nie dziękuj. W końcu jesteśmy facetami! Przecież nie mogliśmy przejść obok tych frajerów obojętnie przy tym co robili.
Powiedział z uśmiechem Jake, skupiając się na obmywaniu rany na swoim łokciu.
- Dokładnie. Poza tym nie zapominaj, że jeden z tych palantów nazwał Jake’a „pedałkiem”. To tym bardziej nie mogliśmy im tego puścić płazem.
Dodał żartem Jinxx i razem z kumplem wymienili porozumiewawcze spojrzenia, chichocząc pod nosami. Było widać, że raczej mają do siebie dystans i puszczają normalnie takie uwagi mimo uszu.
- Okej, to skoro już jesteś bezpieczna i zajmą się tobą tutaj, to wrócimy jutro sprawdzić jak się czujesz.
Powiedział w końcu wyrwany z zamyślenia Andy i wstał poprawiając skórzaną kurtkę.
- No chyba żartujecie! Po pierwsze macie swoje życie, pracę i tak dalej... Nie możecie poświęcać swojego czasu na jakąś małolatę, której nawet nie znacie! Po drugie, już tyle dla mnie zrobiliśc…
I nie dane było mi skończyć, bo CC podszedł do mnie i zakrył mi usta dłonią. Pomimo protestów, w końcu dałam za wygraną. Ból w żebrach wygrał.
- Zamkniesz ty się…?
Zapytał z politowaniem w głosie.
- Teraz ja zabieram rękę, a ty słuchasz.
Uprzedził i zabrał powoli dłoń z moich ust.


piątek, 26 kwietnia 2013

8. 'Boże, pracuję z idiotami.'

I tu was mam! To nie był ani Andy, ani Ash tylko nasz kochany Jake ^^
No frekwencja komentarzy spadła :[
Czyżbyście nie lubiły Jake'a i Jinxxa? :<
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- A tak w ogóle, to chyba nie znamy twojego imienia.
Zagadnął Jake, kiedy czekaliśmy na kogoś z personelu. Chłopaki usiedli na krzesłach naprzeciw mnie, usadzając mnie wcześniej na kozetce szpitalnej.
- Natalie.
Powiedziałam krótko. Żebra zaczynały mnie boleć coraz bardziej, a to bardzo utrudniało mówienie. Stwierdzili zgodnie, że pasuje do mnie i dla zasady przestawili się, jakbyśmy dopiero co się spotkali. Panowie najwyraźniej dostrzegli wyraz bólu w mojej twarzy, więc nie pytali o nic więcej.
Ile można czekać na lekarza?! Po półgodzinnym czekaniu rozległ się dzwonek czyjegoś telefonu. Jake wyjął z kieszeni swoją komórkę.
- Andy.
Powiedział i odebrał połączenie.
- Tak, słu…
Nie dane było mu jednak skończyć, bo druga strona dość brutalnie mu przerwała. Nie da się ukryć, że wrzaski wokalisty, słychać na przynajmniej 10 metrów od głośnika telefonu gitarzysty. Były to głownie pytania o to gdzie się on i Jinxx są, dlaczego się spóźniają i żeby lepiej byli już w drodze (ostatnie to była pogróżka, a nie pytanie). Było to przerywane bogatą salwą bluźnierstw.
- No my już… Ale… Tak, ale… KURWA ANDY!
Jake w końcu nie wytrzymał. Jednak przyniosło to oczekiwany skutek. W słuchawce zapadła cisza. 
- Nareszcie. Dzięki, że dajesz się wytłumaczyć, stary.
Wymamrotał gitarzysta nieźle poirytowany. Kiedy tylko powiedział, że są w szpitalu na izbie przyjęć usłyszałam tylko krótkie ‘zaraz tam będziemy’ i sygnał zerwania połączenia.
- Boże, pracuję z idiotami.
Mruknął pan Pitts, na co ja zachichotałam (łapiąc się za żebra), a Jinxx spojrzał na niego morderczym wzrokiem.
- Bo ci przypomnę, że jeden z tych idiotów siedzi obok.
Na co Jake tylko wywrócił oczy i uniósł dłonie w geście mówiącym ‘Boże, za co?!’. Samo w sobie było to zabawne. Natomiast razem z Jinxx’em ryknęliśmy śmiechem, kiedy Jake stał w tej pozycji tyłem do drzwi, podczas gdy właśnie zza nich wyłonił się w tym samym momencie doktor. Haha, jak widać przywoływanie lekarzy z niebios wychodzi mu całkiem nieźle. Szybko pożałowałam mojego świetnego poczucia humoru kuląc się na kozetce, zaciskając ręce wokół swoich żeber.
- Nie wygląda mi to dobrze.
Podsumował obserwujący mnie lekarz. Podszedł do mnie, delikatnie mnie zbadał, zapisał coś w papierach i zwrócił się do nas.
- Ma pani złamane jakieś dwa żebra. Potwierdzimy to jeszcze prześwietleniem. Poza tym wiele siniaków, obić i trochę zadrapań. Tak czy siak, zostaje pani na obserwacji. Nie ma rady.
Patrzyłam na niego trochę z niedowierzaniem. Jak na obserwacji?! Ja mam hotel, rzeczy, plany… Czy musiało mi się wszystko spieprzyć pierwszego dnia?!
Lekarz przeniósł wzrok na gitarzystów. Zmierzył ich z góry do dołu.
- Panowie też nie wyglądają najlepiej. Pełno siniaków, ze dwa obrzęki i rany, które radziłbym szybko zdezynfekować i zabezpieczyć.
Dopiero teraz zauważyłam, że moi wybawcy nie wyglądali za wesoło po bójce z grupą chłopaczków, przewyższającą ich liczebnie i wzrostowo. Siniaki, rozdarte i brudne ubrania… Zrobiło mi się głupio. Ja nawet im jeszcze nie podziękowałam, a przecież mogło im się coś stać. Łzy…? Nie, tylko nie teraz. Szybko otarłam łzę z mojego policzka. Na szczęście nikt nie zauważył. Martwili się o mnie, a nawet mnie nie znają. Nie muszą widzieć jak płaczę. Nikt nie musi. Łzy to okazywanie słabości, a przecież nigdy nie chciałam żeby ktoś pomyślał, że jestem słaba.
Z moich kolejnych okropnych myśli wyrwały mnie wrzaski za drzwiami. I nagle do pomieszczenia wparowało pozostałe Black Veil Brides. I wparowało, to było najodpowiedniejsze określenie. Ash i CC, darli się między sobą o to, który miał rację co do tego, który szpital i, która sala. Do tego wszystkiego objeżdżający ich Andy o zajmowanie się pierdołami jak ich kumple zapewne mieli wypadek.
- Proszę się uciszyć! To jest szpital!
Próbował przedrzeć się przez trzech wariatów lekarz. Jake westchnął i ostentacyjnie zrobił krok na przód, nabrał powietrza w płuca i…
- ZAMKNIJCIE SIĘ DO CHOLERY!
Zapadła cisza. Jake wywrócił oczami i cofnął się o krok. Natomiast zamilkli dopiero co panowie skierowali swój wzrok kolejno na Jake’a, Jinxxa, po czym spoczął on na mnie. Zaczerwieniłam się, bo parzyli na mnie jakbym była przynajmniej zmartwychwstałym Elvisem. Po kilku sekundach tego zakłopotania Christian i Ashley rzucili się w stronę… Mnie. Ich kumple są cali poobijani, a oni martwią się o dziewczynę, którą poznali kilka godzin temu?! Czy ja mam jakiś GPS, czy co?!
- Cholera, wariatko! Mówiłem ci, że to nie zabawa…? Mówiłem, że tu ludzie źle kończą?!
Darł się na mnie CC, oglądając moje podrapane i obite ręce.
- Powiedziałem, ‘uważaj na siebie’. Musiałaś się w coś wpakować…? Jesteś cała poobijana i pokaleczona.
Zaczął zamartwiać się Ashley siadając obok mnie. Chciał objąć mnie ramieniem, ale kiedy tylko spróbował moje złamania dały o sobie znać.
- Spokojnie, dziewczyna ma połamane żebra.
Dodał lekarz i skierował się w stronę drzwi. Nie dziwię mu się. Pięciu wariatów w jednym pomieszczeniu i jedna ofiara napaści. Jedynie Andy dalej stał jak wryty, patrząc to na poobijanych gitarzystów (którzy obecnie też stali dość zdezorientowani obserwując kumpli skaczących wokół przypadkowej dziewczyny), to na sekcję rytmiczną zespołu skaczącą właśnie dookoła mnie.

- Ktoś mi łaskawie wyjaśni co tu się dzieje, do jasnej cholery?!