Już
dwa tygodnie siedzę u chłopaków w domu. Po tym całym wypadku, „naprawdę nieźle
ich nastraszyłam”, jak sami to mówią. Jeśli chodzi o Ash’a, jest nienajgorzej.
W każdym związku są lepsze i gorsze dni. Nasz jednak przeszedł ten tak zwany –
kryzys. CC i Ashley widać, że się pogodzili. Jest między nimi naprawdę dobrze.
Chłopaki dogadują się jak za starych dobrych czasów. Wygląda to trochę jakby
oboje woleli udawać, że wcześniejsze wydarzenia w ogóle nie zaszły. Jake i
Jinxx, przez cały czas się mną zajmują. Ci to mają ten instynkt macierzyński.
Kto by pomyślał… Co do Andy’ego – nasz rodzynek robi to co zawsze. Pisze
piosenki, spotyka się z JuJu i dużo rozmawiamy. Jakby nie patrzeć rozmowy z nim
to sama przyjemność. Jest wredotą niezmierną, ale to zdaje się nas łączy.
- Jake, gdzie jest…?
- Pogrzało Cię dziewczyno! Wracaj do łóżka! – wrzasnął na mnie Jake w formie
odpowiedzi na, niezadane nawet, pytanie.
- Ale Jake! Ja się naprawdę dobrze czuję! Nie traktuj mnie jak niepełnosprawną!
– odpyskowałam. Naprawdę zaczynało mnie już irytować to nadmierne niańczenie.
Nie mogłam nawet ruszyć się z łóżka, a wyjście na taras, albo do ogrodu
graniczyło z cudem.
- A jeżeli za szybko wstaniesz i zakręci ci się w głowie…? Albo, nie daj boże,
zrobi ci się słabo…? Tak nagle! Myślisz ty o tym…? – zaczął zasypywać mnie
pytaniami, w brzmieniu retorycznymi, a co gorsza, był przy tym gorszy niż
najbardziej nadopiekuńcza matka świata.
- Myślę Jakeusiu, że jakoś sobie poradzę ze zrobieniem tej krwiożerczej herbaty.
– powiedziałam z ironicznym uśmiechem. Ten wywrócił oczami.
- To przecież bym ci zrobił… - teraz to ja wywróciłam oczyma.
- Daj spokój. Nie traktujcie mnie tak. Jestem dużą i silną dziewczynką i sobie
poradzę. – powiedziałam, próbując brzmieć jak najspokojniej. Bo nie oszukujmy
się, ale irytacja już mnie bardzo brała.
- Ale… - już chciał znów coś powiedzieć, ale w tym momencie wszedł do kuchni
CC.
- Daj, że jej spokój, chłopie. Ta herbata jej przecież nie zeżre.- zażartował
bębniarz, na co ja parsknęłam śmiechem.
- No nie wiem, CC… Zawsze może zaatakować mnie cukier. Wiesz, ten kryształowy
atak… - zaczęłam włączać się w żarty i mówiłam, próbując przyjąć poważną minę,
ale średnio mi to wychodziło.
- Ha-ha-ha… Zajebiście śmieszne, Ciołki. – zironizował Jake, patrząc na nas z
wkurzeniem w oczach.
- Ja tu się o nią martwię, a wy jak zwykle robicie sobie jaja. – wymamrotał gitarzysta.
- To zluzuj majty z tym martwieniem się. – rzucił wkraczający do kuchni Andy.
Podszedł do lodówki, wziął sok pomarańczowy i poklepał po ramieniu Jake’a,
mijając go.
- Już tak się nie denerwuj… Zluzuj majty, mówię. – najzwyklej, luźno rzucił
ponownie wokalista i wszedł po schodach na piętro. Jake zaczął się wkurzać,
odwrócił się i wyszedł do ogrodu, mamrocząc pod nosem ‘co za debile’. CC i ja buchnęliśmy
śmiechem.
- Ale się cieszę, że znów mam siłę was wkurzać. – zażartowałam, kiedy już
opanowaliśmy nasz napad śmiechu.
- Też się cieszę, Mała. Bardzo. – uśmiechnął się CC.
- Nie miałaś robić herbaty, czy coś…?
- A tak… Właśnie. – odwróciłam się do szafki z herbatą i…
- Aha, a wiesz gdzie jest cukier…?
- Szafka z prawej, na samej górze. – wskazał palcem na wybraną część aneksu.
- I mi też możesz zrobić! – krzyknął na odchodne, idąc w stronę salonu.
- Phi… Masz szczęście, że cię lubię! – odkrzyknęłam.
----------------------------------------------------------------
Cóż, wyszłam z wprawy i muszę się ogarnąc, żeby wrócić do tamtego trybu pisania i życia. Mam nadzieję, ze kolejny rozdział wyjdzie mi lepiej i dłuższy. Póki co tyle mam dla was i przepraszam za długie oczekiwania ;(
Dziekuję za cierpliwość i buziaki :*