niedziela, 13 października 2013

68. ' Jesteś dzielna, mała. '


*perspektywa Christiana – szpital*
- Doktorze, co jest z Natalie?
Złapałem za rękaw wychodzącego z sali lekarza. Ten jednak nie był skory mi odpowiedzieć i jedynie mnie wyminął. Kiedy tylko przyjechaliśmy do szpitala, małą zdążyli już zawieźć na blok operacyjny. Nie powiem, Jake był dobrym kierowcom, ale lekarze spieszyli się jak mogli. I chwała im za to! Wciąż miałem przed oczami, naszą małą Star, leżącą na podłodze… Cała blada, zakrwawiona… Otrząśnij się, chłopie! Nie myśl o najgorszym! Chłopaki nie są w lepszym stanie. Andy właśnie rozmawiał z Juliet, tłumacząc roztrzęsionym głosem, czemu odwołuje spotkanie, Jake siedział na krześle, ukrywając twarz w dłoniach, Jeremy stał pod ścianą, potupując nerwowo, a Ashley… Siedział na ziemi, oparty o ścianę, patrząc tępo w jeden punkt na przeciwległej ścianie. Miał pokrążone oczy z przemęczenia i zaczerwienione od… płaczu. Przecież każdy z nas płakał z małą. Walić to, że mamy być jakimiś pieprzonymi samcami! Mamy przecież uczucia! Kochamy ją i jakoś mi nawet nie jest głupio! Kurde… Głupia sytuacja między nami zaszła, ale Ash to mój kumpel. A widzę, przecież jak wygląda…
- Ash…?
Ten w ogóle nie zareagował, dalej był myślami kilometry stąd.
- Ashley.
Powtórzyłem nieco głośniej. Basista spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem.
- Co chcesz?
Powiedział bez emocji.
- Wiem, że pewnie masz mi za złe to… no… wszystko. Ale myślę, że powinieneś wrócić do domu. Prześpij się, źle wyglądasz.
Zwróciłem się do kumpla. Faktycznie wyglądał okropnie, a my siedzieliśmy tutaj już jakieś 4 godziny, cały czas czekając na jakieś informacje.
- Daj spokój. Teraz liczy się dla mnie tylko, żeby z tego wyszła… Żeby żyła.
Powiedział głosem kompletnie wypranym z emocji, po czym odchylił głowę o tyłu, oparł o ścianę i zacisnął mocno powieki.
- Przecież to kurwa moja jebana wina…
Zaczął sobie wyrzucać Ashley przez zęby. Głośno westchnąłem.
- Przestań, idioto. Nie pomoże jej teraz twoje obwinianie się. Jeśli czujesz się winny, powiedz jej to jak już będzie po wszystkim. Teraz możesz tylko czekać…
Powiedziałem, patrząc na Ash’a z góry. Ten spojrzał na mnie zdziwiony. No co? Zdarza mi się błysnąć czasem.
- Dzięki, CC. I stary… ja… Sorry, za tamto… no… wszystko.
Wydukał. Uśmiechnąłem się do basisty.
- Luz. To ja przepraszam… Masz zbyt piękną dziewczynę, a ja nie powinienem był… Wybacz.
Odwdzięczyłem się w odpowiedzi.
- Chyba „MIAŁEM zbyt piękną dziewczynę”…
Prychnął zawiedziony Purdy. Uśmiechnąłem się krzywo.
- Taa…
Bąknąłem, ale zaraz ogarnąłem się, że przecież oni bez siebie nie pociągną. Szans nie ma.
- Słuchaj, stary. Ona cię potrzebuje. Potrzebuje jak powietrza. I ty wiesz, że ty jej też. Nie pociągniecie bez siebie. Nawet nie masz pojęcia jak mała żałowała tego co się stało między nami.
Ashley patrzył na mnie z otwartymi ustami.
- Znaczy mną i nią… Nie mną i tobą.
Głupi żart, wiem, ale i tak śmieszny. Zachichotałem, na co basista wywrócił oczami. Ale sztywniak, matko…
- Mógłbyś przestać żartować w takiej sytuacji?
Zapytał z lekka poirytowany. Uśmiechnąłem się i zaśmiałem.
- Hej, nie wiem jak ty, ale ja wiem, że ona z tego wyjdzie.
Rzuciłem. Purdy w końcu postanowił się choć odrobinę wyszczerzyć.
----------------------------------------------------------------------------
* perspektywa Natalie – po wyjściu Andy’ego*
Tak bardzo się boję. Boję się tego co w końcu nastąpi. Boję się, że będę musiała spojrzeć Ashley’owi w oczy i… właśnie. Co wtedy? Przeprosić? Przeprosić za nieudaną próbę samobójczą? Może to właśnie jest to czego chciałam…? Może mam tak bardzo już wyjebane na to całe cierpienie, ból…? Kocham go… Cholernie. Tak bardzo, że to aż boli. Ale jak to ma dalej wyglądać, skoro tylko się krzywdzimy? Jego zdrada – przeprosiny – moja zdrada – awantura – szpital. Co to w ogóle za pojebana kolejność? Mam dość… Mam ochotę wysiąść z tego pierdolonego pociągu życia.
- Natalie…?
Usłyszałam swoje imię i cicho uchylane drzwi. To był Jake. Odwróciłam się na bok. Błagam, niech pomyśli, że śpię.
- Wiem, że nie śpisz mały potworku.
Zaklęłam cicho pod nosem i usiadłam na szpitalnym łóżku. Jake stał w nogach mojego posłania, uśmiechał się do mnie ciepło i patrzył najcieplejszym spojrzeniem jakie u niego widziałam.
- Jak się czujesz, szkrabie?
Zapytał czule siadając obok mnie. Uśmiechnęłam się krzywo.
- Mentalnie, wciąż chujnia, ale żyję, nie?
Bąknęłam półgębkiem. Jake spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym - „zajebiście zabawne”.
- Czarny humor, co…?
Zapytał gitarzysta unosząc brew w górę.
- Daj spokój… Aż żałuję, że mi się nie udało…
To drugie mruknęłam bardzo cicho.
- Jak jeszcze raz to powiesz, to obiecuję nie ratować cię już drugi raz.
Warknął chłopak, patrząc na mnie wściekłym wzorkiem.
- Natalie, debilu. Kochamy cię, rozumiesz? Jedni jak najseksowniejszą i najmądrzejszą oraz najukochańszą dziewczynę świata, a inni jako najwspanialszą przyjaciółkę, a jeszcze kolejni jak młodszą siostrę. I niechże dotrze do ciebie, że jesteś jak moja mała siostrzyczka! I jak sobie znów cos zrobisz, to złamiesz mi serce, rozumiesz? Kocham cię i masz o tym zawsze pamiętać, maluchu.
Poczułam, że znów szklą mi się oczy.
- A to…
Jake delikatnie ujął mój nadgarstek w dłonie.
- … do wesela się zagoi.
Puścił mi oczko i mogłam czuć jak opuszkami palców gładzi moje szwy.
- Dziękuje, Jake. Kocham cię.
Przytuliłam się mocno do gitarzysty.
- Jesteś dzielna, mała.
Szepnął i spojrzał mi w oczy. Momentalnie wzdrygnęliśmy się, słysząc pukanie do drzwi.
- Proszę.
Wychrypiałam. Sekundę potem do mojej sali szpitalnej wparowała reszta Black Veil Brides, a za nimi Ricky Horror i Chris Motionless. Szybko się raczej nie wydostanę z ich ciasnych objęć. Nagle moje oczy spotkały się z oczami Purdy'ego...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dobra, możecie mnie zadźgać i inne takie :P
Przepraszam was bardzo, ale ostatnio przechodzę najgorszy chyba okres mojego życia... Nie daję kompletnie rady. Mam mętlik w głowie i jestem na siebie tak wściekła... Także jeśli ktoś wam kiedyś powie, że zakochanie to fajny stan - nie dajcie się nabrać. Może taka moja natura, że trafiam na złe osoby, które po prostu odchodzą...