sobota, 24 stycznia 2015

73. 'Słuchaj, Słonko...'



Jak poparzona wbiegłam na powrót do kuchni.
- Wy macie mieć zaraz trasę po Europie!
Wrzasnęłam na Andy'ego i Jinxx'a, którzy wciąż sprzeczali się przy blacie kuchennym.
- No i...?
Zapytał zbity z pantałyku Jeremy. Obaj panowie pilnie wpatrywali się we mnie, czekając na odpowiedź.
- I jestem JA!
Wydarłam się. Obaj panowie patrzyli na mnie jak na wariatkę.
- O nie! Wszyscy pomrzemy! Jinxx ratuj mnie przed tym predatorem!
Zaczął dramatyzować Andy z gigantyczną dawką ironii w głosie. Jinxx dał Biersackowi kuksańca w żebra, żeby równiez spostrzegł się, że nie zaśmiałam się z jego żarciku, a wręcz przeciwnie, piorunowałam go spojrzeniem.
- Spokojnie, Mała. W czym leży problem...?
Spytał jak zwykle stoicko spokojny skrzypek.
- Przecież to oczywiste! Czas mi się wyprowadzić!
Rzuciłam jakby to i dla nich było tak samo oczywiste jak dla mnie. Andy i Jinxx spojrzeli na mnie z największym zdziwieniem jakie w życiu u nich widziałam.
- Ja nie mam pojęcia skąd ty bierzesz takie debilne pomysły...
Usłyszałam za plecami głos Ashley'a, który faktycznie wyrażał współczucie dla mojej głupoty. Kiedy się odwróciłam w jego stronę patrzył na mnie z politowaniem, podpierając skroń na dwóch placach prawej  dłoni . Od kiedy nie jesteśmy już żadną parą traktuje mnie w kółko tak z góry. Nie ma mowy, tym razem mu pokażę, że ja też umiem być nieźle bezczelna!
- Och, pewnie wpadają mi same, co jest wpływem długiego spędzania czasu z CC'm. Myślisz, że jak wróci, to twój malusi Audiczek będzie mógł posłużyć mi do przeprowadzki...?
Odpyszczyłam się totalnie bezczelnie i okropnie wrednie. W oczach Ash'a widać było gigantyczne zdenerwowanie. Wręcz wściekłość. A sama nie wiem na co większą - czy na to, pierwsze o towarzystwie CC'ego, czy na tekst o jego ukochanym samochodzie.
-Słuchaj, Słonko, jak masz zamiar być taka niemiła, to może wystarczyło się nie odzywać, co…?
Równie bezczelnie wyparował Ashley, w swojej wypowiedzi jadowicie ironicznie akcentując wyraz ‘Słonko’.
- Słuchaj, Byczku, jak tak bardzo lubisz traktować mnie z góry, to trzeba było pokazać dominację kiedy indziej…
Stylizując się na jego wypowiedź, odbiłam piłeczkę w jego stronę. Widać było, że każdy (łącznie z dwójką obserwatorów) podłapał moją „delikatną” aluzję do życia seksualnego. W tle dało się słyszeć ciche „uuuu” z ust Jinxx’a i Andy’ego, którzy przenosili tylko wzrok to na mnie, to na basistę.
- Hmpf…
Ash założył ręce na krzyż na klatce piersiowej, po czym uśmiechnął się złośliwie, próbując opanować swoją falę gniewu.
- To może „kiedy indziej” trzeba było pokazać taki seksowny temperament.
Teraz to dał popis. Taki jak, kurwa, nigdy. Gitarzysta i wokalista spojrzeli z przerażeniem na mnie widząc, że ogarnia mnie furia.
- Ja ci zaraz pokażę temperament, cholerny Kowboju…
Wycedziłam przez zęby i rzuciłam się na basistę. Chyba nie przewidział on takiego zwrotu akcji, bo od razu powaliłam go na posadzkę kuchenną. Ash patrzył na mnie przerażony jakbym zaraz miała go zabić. Teraz to ja uśmiechnęłam się cwaniacko, siedząc na nim okrakiem. Z gracją jednak z niego wstałam i widząc, że on też już chce się podnosić, postawiłam na jego klatce piersiowej triumfalnie moją stopę w kowbojce.
- A, a, a… Nie radzę.
Warknęłam. Jeremy i Andy podśmiewali się cicho, a sam pan Purdy patrzył na mnie z pulsującą żyłką na skroni.
- A to co? Rodeo na żywo?
Zapytał Jake, który właśnie wszedł do kuchni i bez większego zainteresowania podszedł do kranu i nalał sobie wody do szklanki.
- No zajebiście śmieszne…
Wymamrotał powalony ‘Byczek’.
- Wiedziałem, że lubisz ten cały kowbojski styl. Ale mówiłem tyle razy – nie wczuwaj się za bardzo.
Dorzucił się przekornie moralizatorskim tonem Jake. Ashley już i tak poddenerwowany chcąc zerwać się na równe nogi, zakłócił moją równowagę, gdyż przez cały ten czas moja noga triumfalnie przygniatała go do podłoża. Momentalnie poczułam, że tracę grunt pod nogami. Bliskie spotkanie z podłożem za 3… 2… Halo..? Gdzie ja jestem? Żyję?
- Masz szczęście, że mam taki dobry refleks!
Usłyszałam rozgorączkowany głos Biersacka. Otworzyłam jedno oko i potwierdziłam tożsamość mojego wybawcy.
- Masz od czegoś te nogi gazeli…
Mruknęłam, sama jeszcze oszołomiona faktem, że nawet nie drasnęłam posadzki.
-Słyszałem.
Powiedział Andy z przekąsem, pomagając mi odzyskać pion.
- Wybacz, Star. To niechcący.
Mamrotał zmieszany Ashley.
- Kolejnej wizyty w szpitalu odmawiam. Mają koszmarne jedzenie.
Dorzucił się, stojący obok mnie, Andy pół żartem, pół serio.
- Masz szczęście, że nasz Prorok, ma taki dar przewidywania trajektorii lotu.
Zgryźliwie zauważył Jake. Andy’emu jakby zaświeciły się oczka. Momentalnie pobiegł na piętro, mamrocząc coś w stylu „Tak, to jest to…”. Nasza czwórka tylko wzruszyła ramionami. Cóż, mieszkając w takiej grupie muzyków nie trudno zauważyć kiedy ktoś ma tą „chwilę natchnienia”.
- Tu się chyba przeprosiny odbywały…
Nasunął delikatnie Jinxx, ze złośliwym uśmieszkiem. Ash spiął się w sobie i podszedł do mnie wyprostowany z wypiętą klatą.
- Natalie, przepraszam.
Oficjalnie i nadęcie wyjechał Ashley. Wywróciłam oczami, co mówiło, że nie było to tym czego oczekiwałam.
- Och, przestań wreszcie zgrywać takiego nieszczerego w uczuciach dupka.
Powiedziałam mu prosto w oczy, po czym go wyminęłam i ruszyłam na piętro. W życiu nie widziałam u niego tak skołowanego wyrazu twarzy.
- Dajcie znać jak CC wreszcie raczy się pojawić!
Wrzasnęłam jeszcze na dół, po czym było słychać jedynie trzask drzwi.

sobota, 20 września 2014

72. ' Piękny Tyłek. '


- Spadaj, Wredoto…
Odpyszczyłam się, rozmasowując sobie kość ogonową.
- Mało, że to TY na mnie wpadłaś, to jeszcze ja jestem ten wredny. Pff…
Wywróciłam oczami i klęcząc, doczołgałam się do kubka, żeby go podnieść. Kiedy złapałam go za ucho, po zobaczyłam, kątem oka, chudą, kościstą dłoń zwisającą tuż obok mojej głowy.
- No chodź, pomogę Ci.
Powiedział Andy, który znajdował się na końcu tej ręki. Odwróciłam głowę obrażona.
- Och… Niech Ci będzie…
Westchnął, pod nosem, widząc moje zachowanie.
- Droga, panienko Nathalie, pozwoli pani sobie pomóc…?
Zaczął na nowo, podając mi dłoń i lekko się jednocześnie kłaniając, jak bohater czarno-białej „Casablanki”.
- No już lepiej.
Uśmiechnęłam się i delikatnie chwyciłam jego dłoń, żeby podtrzymać się wstając z twardej podłogi. Swoją drogą, co oni dziś mają z tą wzniosłą i starodawną nonszalancją…?
- Idziesz do kuchni, może?
Zagadał wokalista.
- Owszem. Ten kubek też ma swój pokoik, a znajduje się w kuchennej szafce.
- To idziemy razem.
Powiedział wesoło Biersack, po czym zeszliśmy przez salon do kuchni. Kiedy przechodziliśmy tuż obok skórzanej, wielkiej kanapy, dało się słyszeć głos Jinxx’a. Spokojny i mroczny, ale to zwiastowało tylko tatuśkowy opiernicz.
- Ten huk na górze i odgłos turlającego się po podłodze kubka, to była lecąca na glebę Star, czyż nie?
Mówił nawet nie wyściubiając czubka głowy, gdyż leżał na kanapie, która to do nas zwrócona była tyłem.
- Ależ Sherlocku, skąd te przypuszcznia…?
Andy zatrzymał się w miejscu, zwracając wzrok w miejsce, gdzie widoczny był jedynie czubek głowy Jeremy’ego, który wciąż czytał jakieś rockowe czasopismo.
- Stąd, drogi Watsonie, że twojego donośnego - ‘Co tam, Sieroto…?’ – nie dało się nie słyszeć.
Dodał, przerzucając swój jakże morderczy wzrok, na Biersacka.
- Dobra uwaga, Sherlocku… Wyborna…
Opuścił wzrok, wiedząc, że już nie wybrnie z tej sytuacji. Ja za to, w czasie ich całej rozmowy, umyłam swój kubek, po czym odstawiłam go na suszarkę.
- I co ja powiedziałem?! Star miała odpoczywać, a dzięki tobie jeszcze potłukła sobie tyłek!
Wydarł się Jeremy ni stąd, ni zowąd, na wokalistę, który w poczuciu winy, z głową w dół, skulił się lekko w sobie. Wyglądał jak dzieciak, który zmajstrował coś złego.
- Zbiła taki piękny tyłek…
Bąknął pod nosem, nieco z przekąsem, Andy.
- Słucham?! Zobaczymy, czy jej tyłek będzie taki piękny, jak Juliet tu przyjdzie!
- Halo! „Piękny Tyłek” jeszcze tu stoi.
Wtrąciłam oparta o blat kuchenny. Obaj panowie spojrzeli w moją stronę.
- Oj, już nie wydzieraj się tak na niego Jinxx… To ja nie niego wpadłam…
Powiedziałam uspokajając tatuśka.
- Ty już taka zdrowa, tak..?
Skrzypek spojrzał na mnie podejrzliwie.
- No jak widać. Jest w porządku.
Odparłam, uśmiechając się swoim zadziornym uśmiechem.
- No to masz farta, młody.
Fuknął jeszcze na Biersacka.
- Pseplasam, tatku.
Wyseplenił wokalista, za co dostał do Jinxx’a w łeb.
- Chłopaki, widzieliście CC’ego?
Rzucił, wchodzący żwawo, do kuchni Ashley. Właśnie. Ashley. Oczywiście milion myśli, albo też pytań poszczególnych osób. Co teraz? Będziecie razem? Jak będzie to wyglądało? Wspólnie przedyskutowaliśmy (i to kilkakrotnie), wszystkie wydarzenia z przeszłości. Póki co, dajemy sobie czas. Przeszłości wymazać się nie da, a między nami zaszło bardzo dużo. Czy czegoś żałuję…? Chyba nie. Tak, wiem, co powiedziałam. Nie żałuję. Niczego. Stało się widać to, co miało. To widocznie pisały mi gwiazdy. Gdzieś to wszystko, jest zapisane, na ciemnym niebie. Dla każdego z nas. Na razie jest tak jak na początku. Po prostu przyjaciele. Nic więcej. Ash niejednokrotnie stara się zbliżyć. Chce, żeby było inaczej. Ale na razie to JA nie chcę. Za bardzo mnie zranił. W końcu, skoro mnie kocha… Tak naprawdę… To dlaczego co jakiś czas wpadał w ramiona innych kobiet? Basta. Niech teraz sam sobie radzi i wpada na pomysły jak naprawić to, co zepsuł. Przyszedł czas na samolubną Star, która myśli o sobie! Znaczy w kwestiach uczuciowych… Ach, ta moja stanowczość…
- Zbiegł po schodach i nie mam pojęcia, gdzie polazł.
Odezwał się Jeremy.
- Nie chciał powiedzieć, dokąd się wybiera, tylko pospiesznie zabrał kluczyki od samochodu i…
Ale Biersackowi, przerwał basista.
- Chwila, jakiego samochodu?
Wtrącił Ash. Wszyscy wzruszyliśmy ramionami, w geście niewiedzy.
- Andy…
Złapał wokalistę za ramiona i spojrzał mu w oczy, z napięciem.
- … czy te kluczyki, miały doczepiony jakiś brylok?
- No tak. Takie piórka czarno-fioletowe.
Odparł Andy, próbując uwolnić się z uścisku kumpla.
- Ja pierdole.
Rzucił basista i puszczając wokalistę, pobiegł w stronę garażu.
- A temu co?
Zapytał Jinxx.
- To jego czarne cacuszko. Audi, z automatyczną skrzynią biegów i systemem samoczynnego parkowania.
Udzieliłam wyczerpującej odpowiedzi. Jeremy i Andy spojrzeli na mnie pytająco.
- No co? Też lubiłam to auto.
Rzuciłam jakby nigdy nic, choć poczułam się dość dziwnie pod ich spojrzeniami.
- Nie, no nic, Mała… Po prostu tego no…
Zaczął coś tam bełkotać Andy.
- Ich sprawa, skończ już.
Warknął bardzo cicho pod nosem Jinxx. No to mnie teraz panowie wyprowadzili z równowagi.
- Dajcie już spokój! Jakoś nie widzę problemu w tym, co jest teraz między mną, a Ashem. Nie trzeba z tego wielkiego HALO robić! To, że ta durna pała nie chce ze mną gadać, to już jego problem. Jak fochy ma strzelać jak dzieciak, to niech leci z tym do którejś z tych blond cycatych, wylaszczonych panienek!
Chłopcy chcieli mi przerwać, ale ja byłam zbyt oburzona i wyszłam.
- To auto Ash chciał ci dać!
Zatrzymałam swój żwawy krok, słysząc krzyk Jinxxa z kuchni.
- Aha…
Mruknęłam tylko cicho i już mniej naburmuszona, a nawet ze skruchą ruszyłam do ogrodu. Nie myślałam, że przemknęłoby mu przez myśli dać mi to jego cacko. Och, daj spokój Star, faceci nie będą wkupiać ci się w łaski! Robi się tu bardzo dziwnie.
Ash…
Niby mu odpowiada to jak jest, ale zachowuje się jak naburmuszone dziecko, kiedy widzi, że ja nie chcę żeby póki co to miało iść w stronę gorącego romansu. CC… Zerwał się nagle na równe nogi i pobiegł gdzieś w pizdu. Jake i Jinxx… Zajmują się jakbym miała 10 lat i przechodziła co najmniej zapalenie płuc. A Andy… No cóż, on jako jedyny zachowuje się jak zawsze. Chociaż on. Już dawno się tak nie zbliżyłam do tego smarkacza, który rzecz jasna, jest również starszy ode mnie, ale tylko parę lat. Chciałabym, żeby wszyscy wrócili do stanu z samego początku. Mega rockowa rodzinka, która baluje non stop. Ugh… Ktoś mi powie, co teraz...? Właśnie! Oni mają trasę europejską zaraz! Matko boska! Zrywam się na równe nogi.
-----------------------------------------
Moje Kochane! Jak widzicie naprawdę chcę wam to wcześniejsze jakoś zrekompensować, także ten rozdział jest dłuższy troszku i koniec z wielkimi przerwami! Tęskniłam! Dziękuję wam za ciągłe wsparcie i buziaki Skarby wy Moje :**
Calley Purdy - zawsze wyczuwam fangirling w twoich komentarzach xD Czy od Ciebie zawsze to tak emanuje? :D i bardzo dziękuję, Mała :**

piątek, 12 września 2014

71. 'Nie trzeba, panienko.'

Niosłam dwa kubki parującej herbaty. Jeden dla mnie, drugi dla Christiana. Chybocząc się lekko weszłam na piętro. Uważając, żeby nie rozlać wrzątku, pchnęłam uchylone drzwi do pokoju CC'ego biodrem.
- Herbata podano!
Powiedziałam wzniosłym tonem, kiedy już bezpiecznie ulokowałam oba kubki na stoliku. Po czym odstąpiłam od nich, żeby dygnąć jak służąca w domu szlacheckim. CC zachichotał.
- Zabrakło serwetki, panienko Satvari.
Wczuwając się w rolę wielkiego pana, odpowiedział bębniarz.
- Już przynoszę, jaśnie panie Coma. Przperaszam za tę niesubordynację.
Powiedziałam spuszczając lekko głowę i przyjmując ton wielkiej skruchy, choć tak naprawdę śmiałam się pod nosem.
- Nie trzeba, panienko. Panienki winę można odpokutować tylko w jeden sposób...
Powiedział tajemniczym tonem i jednocześnie wstając z gracją, czarnowłosy chłopak. Popatrzyłam na niego lekko zszokowana.
- Panie Coma...?
Zająknęłam się, po czym Christian patrząc mi prosto w oczy, zaczął zbliżać się do mnie wolnym i szarmanckim krokiem. Kiedy był już naprawdę blisko zajrzał mi głeboko w oczy. Stałam jak zmrożona. Kompeltnie nie wiedziałam co zamierza. Coś mi mówiło, że nie powinna się obwiać i słuchałam tego głosu. Jednak miałam mały cień wątpliwości. Delikatnie złapał mnie za podbródek, po czym odwrócił moją twarz w bok tak, że jego usta stykały się z płatkiem mojego ucha.
- Już nie ma odwrotu...
Wyszeptał mi wprost do ucha CC, cichutko i aksamitnym głosem. Chciałam się rzucić do drzwi, bo to się zapowiadało źle. Bardzo źle. Nie miałam ochoty na powtókę ze starej rozrywki. Zamknęłam oczy i...
Zalała mnie fala śmiechu! CC właśnie zrobił mi, potocznie zwanego, Saskłacza na szyi. Dla nie doinformowanych, jest to tak zwane pierdzenie buzią w szyję drugiej osoby.
-Stop! Nie chcę!
Zaczęłam piszczeć, pomiędzy salwami śmiechu.
- Deklu jeden! Skończ już!
Wydarłąm się, wciąż dławiąc się śmiechem, i odepchnęłam tę jego uchachaną gębę od siebie. Menda!
- Nie strasz mnie tak palancie.
Walnęłam go lekko w ramię.
- A ty myślałaś, że co chcę zrobić, zboczuchu...?
Zapytał z błyskiem w oku, pocierając ramię, że niby tak bardzo mocno go uderzyłam i jak dużo siły mam.
- Ty już wiesz sam co!
Odpyszczyłam się i wystawiłam język. CC lekko się uśmiechnął, ale w jego oczach było coś niespokojnego. Jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, a mimo wszystko wolał to zatrzymać dla siebie.
- Chcioałbiyembytakbielo..
- Co ty mamroczesz pod tym nosem, bo STAR NIE ROZUMIEĆ.
Zażartowałam, kiedy usłyszałam, że coś niewyraźnie mój, jakby do siebie.
- Nie ważne. Pij herbatę, bo Ci wystygnie.
Powiedział leciusieńko się juz uśmiechając i pocierając się nerwowo po karku.
- No móóóów...!
Chciałam jakoś wydusić z tej marudy co się dzieje, ale zauważyłam, że to wiele nie da.
- Jadę do miasta.
Rzucił Coma ni stąd, ni  zowąd. Wybałuszyłam na niego gały i już chciałam coś powiedzieć, ale bębniarz zniknął za drzwiami pokoju, zostawiając harbatę na stoliku. Usłyszałam tylko szybkie kroki na schodach i już go nie było.
- I co mu się stało...?
Zapytałam siebie na głos, czekając na odpowiedź z-Bóg wie-kąd.
Skoro zostałam sama w sypialni perkusisty, sama zaczęłam pić herbatę i przeglądałam przy tym jego rzeczy osobiste. Nie zabronił mi w końcu szperać i drzwi otwarte zostawił... Kiedy schowałam już do tylnej kieszeni jedną parę skradzionych pałeczek do perki, zauważyłam, że coś wystaje z pod poduszki. Jako, że moja ciekawość nie zna granic, pozwoliłam sobie przyjrzeć się temu czemuś lepiej. To było zdjęcie. Byłam na nim ja z całym BVB. Zrobiliśmy je na pierwszej wspólnej imprezie, kiedy już z nimi zamieszkałam. CC trzymał mnie na barana, a ja miałam w ręce butelkę z, kończącą się, whisky. Reszta chłopaków mnie otaczała. symetrycznie Ash i Andy celowali we mnie konfetti, a Jake i Jinxx trzymali każdy po malusiej trąbeczce, jakby mieli mnie zapowiadać na miss najbardziej pijanej rockstar. Po tej imprezie wszyscy mieliśmy wielkiego kaca, ale było warto. To kochałam w każdym z chłopaków. Bawili się na całego, nie żałowali niczego i korzystali z życia na maksa, dając jednoczenie bliskim całych siebie. Są najlepszą paczką przyjaciół, jaką tylko można sobie wymarzyć. Uśmiechałam się sama do siebie, kiedy oglądałam zdjęcie. Ale pod poduszką było coś jeszcze. Malutki kapsel po napoju owocowym. Tymbarki kupić można na całym świecie, a ta zakręta z niego właśnie pochodziła. Był na niej napisane "TYLKO WARIACI SĄ COŚ WARCI". Dałam ją Christianowi, na początku naszej znajomości, kiedy jeszcze uczył mnie nieco grać na perkusji. Powiedziałam mu wtedy, że pasuje do niego, więc niech nosi ją na szczęście. Czy możliwe, że on już wtedy...? A może jeszcze wcześniej... Od pierwszego spotkania w samolocie...? Albo za dużo sobie wyobrażam i po prostu faktycznie jestem dla niego jak siostra i tak mocno mnie kocha...? Sama nie wiem. Dopiłam ostatni łyk herbaty. Rzeczy spod poduszki położyłam jak były i wyszłam z pokoju, z pustym kubkiem w ręce.
- Auć...
Wymamrotałam, bo standardowo na kogoś wpadłam.
- Co tam, Sieroto...?
Usłyszałam głos Andy'ego nad sobą.
--------------------------------------------------------
Ufff... Wreszcie! Mało, że nie mam laptopa swojego i muszę jakoś dzielić tego rodziców, to jeszcze brak internetu przez miesiąc! Wiem, że tłumaczenie marne, ale przepraszam Kochane. Do następnego rozdziału :*

wtorek, 22 lipca 2014

70. 'Wracaj do łóżka!'

Już dwa tygodnie siedzę u chłopaków w domu. Po tym całym wypadku, „naprawdę nieźle ich nastraszyłam”, jak sami to mówią. Jeśli chodzi o Ash’a, jest nienajgorzej. W każdym związku są lepsze i gorsze dni. Nasz jednak przeszedł ten tak zwany – kryzys. CC i Ashley widać, że się pogodzili. Jest między nimi naprawdę dobrze. Chłopaki dogadują się jak za starych dobrych czasów. Wygląda to trochę jakby oboje woleli udawać, że wcześniejsze wydarzenia w ogóle nie zaszły. Jake i Jinxx, przez cały czas się mną zajmują. Ci to mają ten instynkt macierzyński. Kto by pomyślał… Co do Andy’ego – nasz rodzynek robi to co zawsze. Pisze piosenki, spotyka się z JuJu i dużo rozmawiamy. Jakby nie patrzeć rozmowy z nim to sama przyjemność. Jest wredotą niezmierną, ale to zdaje się nas łączy.
- Jake, gdzie jest…?
- Pogrzało Cię dziewczyno! Wracaj do łóżka! – wrzasnął na mnie Jake w formie odpowiedzi na, niezadane nawet, pytanie.
- Ale Jake! Ja się naprawdę dobrze czuję! Nie traktuj mnie jak niepełnosprawną! – odpyskowałam. Naprawdę zaczynało mnie już irytować to nadmierne niańczenie. Nie mogłam nawet ruszyć się z łóżka, a wyjście na taras, albo do ogrodu graniczyło z cudem.
- A jeżeli za szybko wstaniesz i zakręci ci się w głowie…? Albo, nie daj boże, zrobi ci się słabo…? Tak nagle! Myślisz ty o tym…? – zaczął zasypywać mnie pytaniami, w brzmieniu retorycznymi, a co gorsza, był przy tym gorszy niż najbardziej nadopiekuńcza matka świata.
- Myślę Jakeusiu, że jakoś sobie poradzę ze zrobieniem tej krwiożerczej herbaty. – powiedziałam z ironicznym uśmiechem. Ten wywrócił oczami.
- To przecież bym ci zrobił… - teraz to ja wywróciłam oczyma.
- Daj spokój. Nie traktujcie mnie tak. Jestem dużą i silną dziewczynką i sobie poradzę. – powiedziałam, próbując brzmieć jak najspokojniej. Bo nie oszukujmy się, ale irytacja już mnie bardzo brała.
- Ale… - już chciał znów coś powiedzieć, ale w tym momencie wszedł do kuchni CC.
- Daj, że jej spokój, chłopie. Ta herbata jej przecież nie zeżre.- zażartował bębniarz, na co ja parsknęłam śmiechem.
- No nie wiem, CC… Zawsze może zaatakować mnie cukier. Wiesz, ten kryształowy atak… - zaczęłam włączać się w żarty i mówiłam, próbując przyjąć poważną minę, ale średnio mi to wychodziło.
- Ha-ha-ha… Zajebiście śmieszne, Ciołki. – zironizował Jake, patrząc na nas z wkurzeniem w oczach.
- Ja tu się o nią martwię, a wy jak zwykle robicie sobie jaja. – wymamrotał gitarzysta.
- To zluzuj majty z tym martwieniem się. – rzucił wkraczający do kuchni Andy. Podszedł do lodówki, wziął sok pomarańczowy i poklepał po ramieniu Jake’a, mijając go.
- Już tak się nie denerwuj… Zluzuj majty, mówię. – najzwyklej, luźno rzucił ponownie wokalista i wszedł po schodach na piętro. Jake zaczął się wkurzać, odwrócił się i wyszedł do ogrodu, mamrocząc pod nosem ‘co za debile’. CC i ja buchnęliśmy śmiechem.
- Ale się cieszę, że znów mam siłę was wkurzać. – zażartowałam, kiedy już opanowaliśmy nasz napad śmiechu.
- Też się cieszę, Mała. Bardzo. – uśmiechnął się CC.
- Nie miałaś robić herbaty, czy coś…?
- A tak… Właśnie. – odwróciłam się do szafki z herbatą i…
- Aha, a wiesz gdzie jest cukier…?
- Szafka z prawej, na samej górze. – wskazał palcem na wybraną część aneksu.
- I mi też możesz zrobić! – krzyknął na odchodne, idąc w stronę salonu.
- Phi… Masz szczęście, że cię lubię! – odkrzyknęłam. 

----------------------------------------------------------------
Cóż, wyszłam z wprawy i muszę się ogarnąc, żeby wrócić do tamtego trybu pisania i życia. Mam nadzieję, ze kolejny rozdział wyjdzie mi lepiej i dłuższy. Póki co tyle mam dla was i przepraszam za długie oczekiwania ;(
Dziekuję za cierpliwość i buziaki :*

środa, 25 czerwca 2014

Także tego...

Eeee.. no tak.. Ja tego... No dobra! Trudno! Czekam na ukrzyżowanie!
Wiem, wiem! Zostawiłam na dość długo moje dwa skarby, jak bezpańskie psiaki.. No tak wyszło.. Przepraszam was, że tak zniknęłam niemal bez słowa... Dużo działo się w moim życiu i rzeczy dobrych i złych, ale póki co jest w miarę stabilnie :)
Jakby nie było wróciłam!
Mam cichutką, małą nadziejkę, że za bardzo mnie nie znienawidziliście wszyscy i nie zostanę zhejtowana pod tą notką. Jeden anonimowy hejcik gdzieś tam się już przypałętał, także w odpowiedzi piszę:
"Przepraszam jeżeli kogoś rozczarowałam, albo zawiodłam. Nie zamierzyłam tego. Ale świat wirtualny, nie zastąpi mi realnego. A to w tym drugim rozgrywa się moja codzienność. A ja chcę żeby jutro nie było złe.. może nawet trochę dobre. Ale przede wszystkim, żeby było...
Także dziękuję z całego serca wszystkim czytelniczkom i czytelnikom, tym którzy wiernie mnie odwiedzali i zostawiali swoje wirtualne głosy w komentarzach. W dużej mierze to od was czerpię siłę. Jesteście cudni! Dziękuję wam za wsparcie i już niedługo oba moje blogi ruszą pełną parą. I nie dziękujcie mi,ale sobie, bo to dzięki wam chciałam tu wracać, i to wszystko znów szansę ma odżyć! Brawo BVBArmy na blogspot! Brawo!
Buziaki, Nathalie. ♥

piątek, 1 listopada 2013

69. 'Wyzywa nas - czyli zdrowa.'


Kiedy tylko moje oczy natknęły się na wzrok Purdy’ego, zaraz przeniosłam je na kogoś innego.
- Mała… Bałem się, idiotko!
Zaczął mi chlipać w koszulkę Christian. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- No dokładnie! Jak zrobisz to jeszcze raz, to nawet nie licz na pierwszą pomoc..
Wymamrotał Jinxx, dając mi buziaka w czoło, próbując udawać wkurzonego. Cóz, kiepsko mu to wychodziło. Mocno przytuliłam bębniarza i gitarzystę.
- Kocham was, chłopaki.
Rzuciłam, mocno ich do siebie tuląc.
- Ej, a my?!
Dobiegł mnie urażony głos Horror’a. Wywróciłam oczami i zaraz Chris i Ricky porwali mnie w objęcia.
- Jesteś zbyt wiele warta, żeby robić takie akcje.
Szepnął mi na ucho Chris. Uśmiechnęłam się do niego.
- Nobel dla Motionless In White, za czas reakcji.
Zaśmiał się Jake. Spojrzałam na niego z pytaniem w oczach.
- Dotarli tutaj z koncertu w Europie w przeciągu 2 godzin.
Uściślił gitarzysta. Patrzyłam na chłopaków z MIW z rozdziawionymi ustami.
- A ja myślę, że to Jinxx powinien dostać nobla za te jego akcje ratownicze.
Zachichotał CC. Spojrzałam pytająco na skrzypka.
- No co? Miałem pierwszą pomoc w szkole, nie…?
Powiedział jakby nigdy nic Jinxx.
- Dziękuję. Dziękuję wam wszystkim, idioci.
Powiedziałam śmiejąc się przez łzy wzruszenia.
- Wyzywa nas – czyli zdrowa.
Uśmiechnął się do mnie Andy. W tym czasie Ash cały czas stał z boku bacznie się mi przyglądając. Nic nie mówił, tylko stał pod ścianą uśmiechając się ledwo zauważalnie.
- Ten, to myślałem, że sam zrobi coś głupiego…
Padło w końcu w ust Christiana, a jego oczy skierowały się na Ash’a. Purdy drgnął nieznacznie, pod wpływem spojrzeń wszystkich obecnych.
- Ekhem… Także myślę, że przyszła pora na lunch…
Ostentacyjnie zasugerował Andy i demonstracyjnie skierował wszystkich prócz Ash’a w stronę drzwi.
Zostałam w szpitalnej sali sama z Ashley’em. Cisza. Ani on, ani ja jakoś chyba nie zamierzamy się odezwać. W końcu spojrzałam na niego, a on na mnie. Bez słowa Ashley podszedł do mojego łóżka i usiadł na jego skraju, nie spuszczając ze mnie oczu.
- Nie chcę, żebyś mi się tłumaczyła dlaczego i po co… Chcę tylko, żebyś wiedziała jak kurwa bardzo się o ciebie bałem. Myślałem, że cię stracę idiotko. I wiesz, co bym wtedy zrobił? Sięgnął za pierwszy lepszy sznur i nie dał rady ciągnąć swojego życia dalej, ze świadomością tego co się stało. Ja… Kocham cię. I chyba teraz dopiero mnie to trafiło.
Spuścił głowę. Nie jestem wstanie powiedzieć, czy płakał. Delikatnie uniosłam jego podbródek i odgarnęłam mu włosy za ucho.
- To co powiedziałeś, wiele dla mnie znaczy i… I właśnie chyba dlatego to się stało. Było już zbyt wiele, nie dawałam sobie rady i… I po prostu bałam się żyć bez ciebie.
Powiedziałam. Ashley spojrzał na mnie i mocno się do mnie przytulił. Ja przeczesywałam dłonią jego długie włosy, czując jak na moich ustach pojawia się niewielki uśmiech.
- Przepraszam, Natalie. Przepraszam za wszystko.
Bąknął chłopak, mocniej wtulając się w moje ciało.
- Też cię przepraszam. Kocham cię, Ash.
Szepnęłam cicho, rozkoszując się zapachem jego perfum rozchodzącym się w moich nozdrzach.
Nie wiem ile tak siedzieliśmy, ale było mi dobrze. Kochałam go i czułam, że on mnie też. Nie mogłam żyć bez niego... Nie potrafiłabym. Widać gwiazdy nam to zapisały. Zapisały nam siebie. Tak bardzo mi tego brakowało. Jego ramion owiniętych wokół mojego ciała, jego ciepłej skóry, zapachu jego perfum, jego oddechu… Może i to głupie, ale tak chyba wygląda prawdziwa miłość. Kiedy nie możesz żyć bez drugiej osoby. Okazałam się być słabsza niż mi się wydawało. Tak bardzo przywiązałam się do Ashley’a, że sama świadomość tego, że mógłby nie wrócić, albo odejść, przerażała mnie. A ja uciekłam do najdrastyczniejszych środków. Może już tak bardzo popierdoliło mi się w głowie, a może po prostu zawsze byłam swego rodzaju psychopatką…? Nie chcę teraz o tym myśleć. Cieszę się, że tu jest i, że znów mogę delektować się zapachem jego perfum…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Bosz... Ten rozdział jest i krótki i chujowy i zajebiście późno dodany... Ugh. Przepraszam was, ale nawet nie macie pojęcia ile trudu sprawiło mi napisanie tego kawałka. Przechodzę teraz jakiś chujowy czas i generalnie chyba nie bardzo radzę sobie z życiem... Faceci to tępi prostacy, których gówno obchodzą nasze uczucia. I wydaje im się, że przecież mogą mieć każdą i jeśli nie ta to inna... Przepraszam, że się tu żalę, ale naprawdę już nie mam siły. Po prostu jest chujowo. Bardzo.
P.S. Muzgorzerca, dziękuję ci bardzo! Wiele znaczy dla mnie twój ostatni komentarz i jestes niezmiernie kochana! Chociaż wy, dziewczyny podnosicie mnie na duchu ♥

niedziela, 13 października 2013

68. ' Jesteś dzielna, mała. '


*perspektywa Christiana – szpital*
- Doktorze, co jest z Natalie?
Złapałem za rękaw wychodzącego z sali lekarza. Ten jednak nie był skory mi odpowiedzieć i jedynie mnie wyminął. Kiedy tylko przyjechaliśmy do szpitala, małą zdążyli już zawieźć na blok operacyjny. Nie powiem, Jake był dobrym kierowcom, ale lekarze spieszyli się jak mogli. I chwała im za to! Wciąż miałem przed oczami, naszą małą Star, leżącą na podłodze… Cała blada, zakrwawiona… Otrząśnij się, chłopie! Nie myśl o najgorszym! Chłopaki nie są w lepszym stanie. Andy właśnie rozmawiał z Juliet, tłumacząc roztrzęsionym głosem, czemu odwołuje spotkanie, Jake siedział na krześle, ukrywając twarz w dłoniach, Jeremy stał pod ścianą, potupując nerwowo, a Ashley… Siedział na ziemi, oparty o ścianę, patrząc tępo w jeden punkt na przeciwległej ścianie. Miał pokrążone oczy z przemęczenia i zaczerwienione od… płaczu. Przecież każdy z nas płakał z małą. Walić to, że mamy być jakimiś pieprzonymi samcami! Mamy przecież uczucia! Kochamy ją i jakoś mi nawet nie jest głupio! Kurde… Głupia sytuacja między nami zaszła, ale Ash to mój kumpel. A widzę, przecież jak wygląda…
- Ash…?
Ten w ogóle nie zareagował, dalej był myślami kilometry stąd.
- Ashley.
Powtórzyłem nieco głośniej. Basista spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem.
- Co chcesz?
Powiedział bez emocji.
- Wiem, że pewnie masz mi za złe to… no… wszystko. Ale myślę, że powinieneś wrócić do domu. Prześpij się, źle wyglądasz.
Zwróciłem się do kumpla. Faktycznie wyglądał okropnie, a my siedzieliśmy tutaj już jakieś 4 godziny, cały czas czekając na jakieś informacje.
- Daj spokój. Teraz liczy się dla mnie tylko, żeby z tego wyszła… Żeby żyła.
Powiedział głosem kompletnie wypranym z emocji, po czym odchylił głowę o tyłu, oparł o ścianę i zacisnął mocno powieki.
- Przecież to kurwa moja jebana wina…
Zaczął sobie wyrzucać Ashley przez zęby. Głośno westchnąłem.
- Przestań, idioto. Nie pomoże jej teraz twoje obwinianie się. Jeśli czujesz się winny, powiedz jej to jak już będzie po wszystkim. Teraz możesz tylko czekać…
Powiedziałem, patrząc na Ash’a z góry. Ten spojrzał na mnie zdziwiony. No co? Zdarza mi się błysnąć czasem.
- Dzięki, CC. I stary… ja… Sorry, za tamto… no… wszystko.
Wydukał. Uśmiechnąłem się do basisty.
- Luz. To ja przepraszam… Masz zbyt piękną dziewczynę, a ja nie powinienem był… Wybacz.
Odwdzięczyłem się w odpowiedzi.
- Chyba „MIAŁEM zbyt piękną dziewczynę”…
Prychnął zawiedziony Purdy. Uśmiechnąłem się krzywo.
- Taa…
Bąknąłem, ale zaraz ogarnąłem się, że przecież oni bez siebie nie pociągną. Szans nie ma.
- Słuchaj, stary. Ona cię potrzebuje. Potrzebuje jak powietrza. I ty wiesz, że ty jej też. Nie pociągniecie bez siebie. Nawet nie masz pojęcia jak mała żałowała tego co się stało między nami.
Ashley patrzył na mnie z otwartymi ustami.
- Znaczy mną i nią… Nie mną i tobą.
Głupi żart, wiem, ale i tak śmieszny. Zachichotałem, na co basista wywrócił oczami. Ale sztywniak, matko…
- Mógłbyś przestać żartować w takiej sytuacji?
Zapytał z lekka poirytowany. Uśmiechnąłem się i zaśmiałem.
- Hej, nie wiem jak ty, ale ja wiem, że ona z tego wyjdzie.
Rzuciłem. Purdy w końcu postanowił się choć odrobinę wyszczerzyć.
----------------------------------------------------------------------------
* perspektywa Natalie – po wyjściu Andy’ego*
Tak bardzo się boję. Boję się tego co w końcu nastąpi. Boję się, że będę musiała spojrzeć Ashley’owi w oczy i… właśnie. Co wtedy? Przeprosić? Przeprosić za nieudaną próbę samobójczą? Może to właśnie jest to czego chciałam…? Może mam tak bardzo już wyjebane na to całe cierpienie, ból…? Kocham go… Cholernie. Tak bardzo, że to aż boli. Ale jak to ma dalej wyglądać, skoro tylko się krzywdzimy? Jego zdrada – przeprosiny – moja zdrada – awantura – szpital. Co to w ogóle za pojebana kolejność? Mam dość… Mam ochotę wysiąść z tego pierdolonego pociągu życia.
- Natalie…?
Usłyszałam swoje imię i cicho uchylane drzwi. To był Jake. Odwróciłam się na bok. Błagam, niech pomyśli, że śpię.
- Wiem, że nie śpisz mały potworku.
Zaklęłam cicho pod nosem i usiadłam na szpitalnym łóżku. Jake stał w nogach mojego posłania, uśmiechał się do mnie ciepło i patrzył najcieplejszym spojrzeniem jakie u niego widziałam.
- Jak się czujesz, szkrabie?
Zapytał czule siadając obok mnie. Uśmiechnęłam się krzywo.
- Mentalnie, wciąż chujnia, ale żyję, nie?
Bąknęłam półgębkiem. Jake spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym - „zajebiście zabawne”.
- Czarny humor, co…?
Zapytał gitarzysta unosząc brew w górę.
- Daj spokój… Aż żałuję, że mi się nie udało…
To drugie mruknęłam bardzo cicho.
- Jak jeszcze raz to powiesz, to obiecuję nie ratować cię już drugi raz.
Warknął chłopak, patrząc na mnie wściekłym wzorkiem.
- Natalie, debilu. Kochamy cię, rozumiesz? Jedni jak najseksowniejszą i najmądrzejszą oraz najukochańszą dziewczynę świata, a inni jako najwspanialszą przyjaciółkę, a jeszcze kolejni jak młodszą siostrę. I niechże dotrze do ciebie, że jesteś jak moja mała siostrzyczka! I jak sobie znów cos zrobisz, to złamiesz mi serce, rozumiesz? Kocham cię i masz o tym zawsze pamiętać, maluchu.
Poczułam, że znów szklą mi się oczy.
- A to…
Jake delikatnie ujął mój nadgarstek w dłonie.
- … do wesela się zagoi.
Puścił mi oczko i mogłam czuć jak opuszkami palców gładzi moje szwy.
- Dziękuje, Jake. Kocham cię.
Przytuliłam się mocno do gitarzysty.
- Jesteś dzielna, mała.
Szepnął i spojrzał mi w oczy. Momentalnie wzdrygnęliśmy się, słysząc pukanie do drzwi.
- Proszę.
Wychrypiałam. Sekundę potem do mojej sali szpitalnej wparowała reszta Black Veil Brides, a za nimi Ricky Horror i Chris Motionless. Szybko się raczej nie wydostanę z ich ciasnych objęć. Nagle moje oczy spotkały się z oczami Purdy'ego...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dobra, możecie mnie zadźgać i inne takie :P
Przepraszam was bardzo, ale ostatnio przechodzę najgorszy chyba okres mojego życia... Nie daję kompletnie rady. Mam mętlik w głowie i jestem na siebie tak wściekła... Także jeśli ktoś wam kiedyś powie, że zakochanie to fajny stan - nie dajcie się nabrać. Może taka moja natura, że trafiam na złe osoby, które po prostu odchodzą...