piątek, 1 listopada 2013

69. 'Wyzywa nas - czyli zdrowa.'


Kiedy tylko moje oczy natknęły się na wzrok Purdy’ego, zaraz przeniosłam je na kogoś innego.
- Mała… Bałem się, idiotko!
Zaczął mi chlipać w koszulkę Christian. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- No dokładnie! Jak zrobisz to jeszcze raz, to nawet nie licz na pierwszą pomoc..
Wymamrotał Jinxx, dając mi buziaka w czoło, próbując udawać wkurzonego. Cóz, kiepsko mu to wychodziło. Mocno przytuliłam bębniarza i gitarzystę.
- Kocham was, chłopaki.
Rzuciłam, mocno ich do siebie tuląc.
- Ej, a my?!
Dobiegł mnie urażony głos Horror’a. Wywróciłam oczami i zaraz Chris i Ricky porwali mnie w objęcia.
- Jesteś zbyt wiele warta, żeby robić takie akcje.
Szepnął mi na ucho Chris. Uśmiechnęłam się do niego.
- Nobel dla Motionless In White, za czas reakcji.
Zaśmiał się Jake. Spojrzałam na niego z pytaniem w oczach.
- Dotarli tutaj z koncertu w Europie w przeciągu 2 godzin.
Uściślił gitarzysta. Patrzyłam na chłopaków z MIW z rozdziawionymi ustami.
- A ja myślę, że to Jinxx powinien dostać nobla za te jego akcje ratownicze.
Zachichotał CC. Spojrzałam pytająco na skrzypka.
- No co? Miałem pierwszą pomoc w szkole, nie…?
Powiedział jakby nigdy nic Jinxx.
- Dziękuję. Dziękuję wam wszystkim, idioci.
Powiedziałam śmiejąc się przez łzy wzruszenia.
- Wyzywa nas – czyli zdrowa.
Uśmiechnął się do mnie Andy. W tym czasie Ash cały czas stał z boku bacznie się mi przyglądając. Nic nie mówił, tylko stał pod ścianą uśmiechając się ledwo zauważalnie.
- Ten, to myślałem, że sam zrobi coś głupiego…
Padło w końcu w ust Christiana, a jego oczy skierowały się na Ash’a. Purdy drgnął nieznacznie, pod wpływem spojrzeń wszystkich obecnych.
- Ekhem… Także myślę, że przyszła pora na lunch…
Ostentacyjnie zasugerował Andy i demonstracyjnie skierował wszystkich prócz Ash’a w stronę drzwi.
Zostałam w szpitalnej sali sama z Ashley’em. Cisza. Ani on, ani ja jakoś chyba nie zamierzamy się odezwać. W końcu spojrzałam na niego, a on na mnie. Bez słowa Ashley podszedł do mojego łóżka i usiadł na jego skraju, nie spuszczając ze mnie oczu.
- Nie chcę, żebyś mi się tłumaczyła dlaczego i po co… Chcę tylko, żebyś wiedziała jak kurwa bardzo się o ciebie bałem. Myślałem, że cię stracę idiotko. I wiesz, co bym wtedy zrobił? Sięgnął za pierwszy lepszy sznur i nie dał rady ciągnąć swojego życia dalej, ze świadomością tego co się stało. Ja… Kocham cię. I chyba teraz dopiero mnie to trafiło.
Spuścił głowę. Nie jestem wstanie powiedzieć, czy płakał. Delikatnie uniosłam jego podbródek i odgarnęłam mu włosy za ucho.
- To co powiedziałeś, wiele dla mnie znaczy i… I właśnie chyba dlatego to się stało. Było już zbyt wiele, nie dawałam sobie rady i… I po prostu bałam się żyć bez ciebie.
Powiedziałam. Ashley spojrzał na mnie i mocno się do mnie przytulił. Ja przeczesywałam dłonią jego długie włosy, czując jak na moich ustach pojawia się niewielki uśmiech.
- Przepraszam, Natalie. Przepraszam za wszystko.
Bąknął chłopak, mocniej wtulając się w moje ciało.
- Też cię przepraszam. Kocham cię, Ash.
Szepnęłam cicho, rozkoszując się zapachem jego perfum rozchodzącym się w moich nozdrzach.
Nie wiem ile tak siedzieliśmy, ale było mi dobrze. Kochałam go i czułam, że on mnie też. Nie mogłam żyć bez niego... Nie potrafiłabym. Widać gwiazdy nam to zapisały. Zapisały nam siebie. Tak bardzo mi tego brakowało. Jego ramion owiniętych wokół mojego ciała, jego ciepłej skóry, zapachu jego perfum, jego oddechu… Może i to głupie, ale tak chyba wygląda prawdziwa miłość. Kiedy nie możesz żyć bez drugiej osoby. Okazałam się być słabsza niż mi się wydawało. Tak bardzo przywiązałam się do Ashley’a, że sama świadomość tego, że mógłby nie wrócić, albo odejść, przerażała mnie. A ja uciekłam do najdrastyczniejszych środków. Może już tak bardzo popierdoliło mi się w głowie, a może po prostu zawsze byłam swego rodzaju psychopatką…? Nie chcę teraz o tym myśleć. Cieszę się, że tu jest i, że znów mogę delektować się zapachem jego perfum…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Bosz... Ten rozdział jest i krótki i chujowy i zajebiście późno dodany... Ugh. Przepraszam was, ale nawet nie macie pojęcia ile trudu sprawiło mi napisanie tego kawałka. Przechodzę teraz jakiś chujowy czas i generalnie chyba nie bardzo radzę sobie z życiem... Faceci to tępi prostacy, których gówno obchodzą nasze uczucia. I wydaje im się, że przecież mogą mieć każdą i jeśli nie ta to inna... Przepraszam, że się tu żalę, ale naprawdę już nie mam siły. Po prostu jest chujowo. Bardzo.
P.S. Muzgorzerca, dziękuję ci bardzo! Wiele znaczy dla mnie twój ostatni komentarz i jestes niezmiernie kochana! Chociaż wy, dziewczyny podnosicie mnie na duchu ♥

niedziela, 13 października 2013

68. ' Jesteś dzielna, mała. '


*perspektywa Christiana – szpital*
- Doktorze, co jest z Natalie?
Złapałem za rękaw wychodzącego z sali lekarza. Ten jednak nie był skory mi odpowiedzieć i jedynie mnie wyminął. Kiedy tylko przyjechaliśmy do szpitala, małą zdążyli już zawieźć na blok operacyjny. Nie powiem, Jake był dobrym kierowcom, ale lekarze spieszyli się jak mogli. I chwała im za to! Wciąż miałem przed oczami, naszą małą Star, leżącą na podłodze… Cała blada, zakrwawiona… Otrząśnij się, chłopie! Nie myśl o najgorszym! Chłopaki nie są w lepszym stanie. Andy właśnie rozmawiał z Juliet, tłumacząc roztrzęsionym głosem, czemu odwołuje spotkanie, Jake siedział na krześle, ukrywając twarz w dłoniach, Jeremy stał pod ścianą, potupując nerwowo, a Ashley… Siedział na ziemi, oparty o ścianę, patrząc tępo w jeden punkt na przeciwległej ścianie. Miał pokrążone oczy z przemęczenia i zaczerwienione od… płaczu. Przecież każdy z nas płakał z małą. Walić to, że mamy być jakimiś pieprzonymi samcami! Mamy przecież uczucia! Kochamy ją i jakoś mi nawet nie jest głupio! Kurde… Głupia sytuacja między nami zaszła, ale Ash to mój kumpel. A widzę, przecież jak wygląda…
- Ash…?
Ten w ogóle nie zareagował, dalej był myślami kilometry stąd.
- Ashley.
Powtórzyłem nieco głośniej. Basista spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem.
- Co chcesz?
Powiedział bez emocji.
- Wiem, że pewnie masz mi za złe to… no… wszystko. Ale myślę, że powinieneś wrócić do domu. Prześpij się, źle wyglądasz.
Zwróciłem się do kumpla. Faktycznie wyglądał okropnie, a my siedzieliśmy tutaj już jakieś 4 godziny, cały czas czekając na jakieś informacje.
- Daj spokój. Teraz liczy się dla mnie tylko, żeby z tego wyszła… Żeby żyła.
Powiedział głosem kompletnie wypranym z emocji, po czym odchylił głowę o tyłu, oparł o ścianę i zacisnął mocno powieki.
- Przecież to kurwa moja jebana wina…
Zaczął sobie wyrzucać Ashley przez zęby. Głośno westchnąłem.
- Przestań, idioto. Nie pomoże jej teraz twoje obwinianie się. Jeśli czujesz się winny, powiedz jej to jak już będzie po wszystkim. Teraz możesz tylko czekać…
Powiedziałem, patrząc na Ash’a z góry. Ten spojrzał na mnie zdziwiony. No co? Zdarza mi się błysnąć czasem.
- Dzięki, CC. I stary… ja… Sorry, za tamto… no… wszystko.
Wydukał. Uśmiechnąłem się do basisty.
- Luz. To ja przepraszam… Masz zbyt piękną dziewczynę, a ja nie powinienem był… Wybacz.
Odwdzięczyłem się w odpowiedzi.
- Chyba „MIAŁEM zbyt piękną dziewczynę”…
Prychnął zawiedziony Purdy. Uśmiechnąłem się krzywo.
- Taa…
Bąknąłem, ale zaraz ogarnąłem się, że przecież oni bez siebie nie pociągną. Szans nie ma.
- Słuchaj, stary. Ona cię potrzebuje. Potrzebuje jak powietrza. I ty wiesz, że ty jej też. Nie pociągniecie bez siebie. Nawet nie masz pojęcia jak mała żałowała tego co się stało między nami.
Ashley patrzył na mnie z otwartymi ustami.
- Znaczy mną i nią… Nie mną i tobą.
Głupi żart, wiem, ale i tak śmieszny. Zachichotałem, na co basista wywrócił oczami. Ale sztywniak, matko…
- Mógłbyś przestać żartować w takiej sytuacji?
Zapytał z lekka poirytowany. Uśmiechnąłem się i zaśmiałem.
- Hej, nie wiem jak ty, ale ja wiem, że ona z tego wyjdzie.
Rzuciłem. Purdy w końcu postanowił się choć odrobinę wyszczerzyć.
----------------------------------------------------------------------------
* perspektywa Natalie – po wyjściu Andy’ego*
Tak bardzo się boję. Boję się tego co w końcu nastąpi. Boję się, że będę musiała spojrzeć Ashley’owi w oczy i… właśnie. Co wtedy? Przeprosić? Przeprosić za nieudaną próbę samobójczą? Może to właśnie jest to czego chciałam…? Może mam tak bardzo już wyjebane na to całe cierpienie, ból…? Kocham go… Cholernie. Tak bardzo, że to aż boli. Ale jak to ma dalej wyglądać, skoro tylko się krzywdzimy? Jego zdrada – przeprosiny – moja zdrada – awantura – szpital. Co to w ogóle za pojebana kolejność? Mam dość… Mam ochotę wysiąść z tego pierdolonego pociągu życia.
- Natalie…?
Usłyszałam swoje imię i cicho uchylane drzwi. To był Jake. Odwróciłam się na bok. Błagam, niech pomyśli, że śpię.
- Wiem, że nie śpisz mały potworku.
Zaklęłam cicho pod nosem i usiadłam na szpitalnym łóżku. Jake stał w nogach mojego posłania, uśmiechał się do mnie ciepło i patrzył najcieplejszym spojrzeniem jakie u niego widziałam.
- Jak się czujesz, szkrabie?
Zapytał czule siadając obok mnie. Uśmiechnęłam się krzywo.
- Mentalnie, wciąż chujnia, ale żyję, nie?
Bąknęłam półgębkiem. Jake spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym - „zajebiście zabawne”.
- Czarny humor, co…?
Zapytał gitarzysta unosząc brew w górę.
- Daj spokój… Aż żałuję, że mi się nie udało…
To drugie mruknęłam bardzo cicho.
- Jak jeszcze raz to powiesz, to obiecuję nie ratować cię już drugi raz.
Warknął chłopak, patrząc na mnie wściekłym wzorkiem.
- Natalie, debilu. Kochamy cię, rozumiesz? Jedni jak najseksowniejszą i najmądrzejszą oraz najukochańszą dziewczynę świata, a inni jako najwspanialszą przyjaciółkę, a jeszcze kolejni jak młodszą siostrę. I niechże dotrze do ciebie, że jesteś jak moja mała siostrzyczka! I jak sobie znów cos zrobisz, to złamiesz mi serce, rozumiesz? Kocham cię i masz o tym zawsze pamiętać, maluchu.
Poczułam, że znów szklą mi się oczy.
- A to…
Jake delikatnie ujął mój nadgarstek w dłonie.
- … do wesela się zagoi.
Puścił mi oczko i mogłam czuć jak opuszkami palców gładzi moje szwy.
- Dziękuje, Jake. Kocham cię.
Przytuliłam się mocno do gitarzysty.
- Jesteś dzielna, mała.
Szepnął i spojrzał mi w oczy. Momentalnie wzdrygnęliśmy się, słysząc pukanie do drzwi.
- Proszę.
Wychrypiałam. Sekundę potem do mojej sali szpitalnej wparowała reszta Black Veil Brides, a za nimi Ricky Horror i Chris Motionless. Szybko się raczej nie wydostanę z ich ciasnych objęć. Nagle moje oczy spotkały się z oczami Purdy'ego...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Dobra, możecie mnie zadźgać i inne takie :P
Przepraszam was bardzo, ale ostatnio przechodzę najgorszy chyba okres mojego życia... Nie daję kompletnie rady. Mam mętlik w głowie i jestem na siebie tak wściekła... Także jeśli ktoś wam kiedyś powie, że zakochanie to fajny stan - nie dajcie się nabrać. Może taka moja natura, że trafiam na złe osoby, które po prostu odchodzą...

niedziela, 29 września 2013

67. 'Proszę się odsunąć.'


Mamo! Mam najlepszych czytelników na świecie! ♥
Prophet, debliu! Piszesz świetne rozdziały i nie waż się zaprzeczać! I jak znów powiesz "ale ja nie umiem" to skopię ci tyłeczek! ♥
Poza tym naprawdę wam dziękuję dziewczyny! To wy napędzacie tego bloga, więc dziękuję całym serduszkiem :****
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Gdzie ja jestem…?
Rozchyliłam wolno powieki, przy czym oślepiło mnie jasne, zimne światło, więc zaraz je przymknęłam.
- W szpitalu, idiotko.
Doszedł mnie zgaszony dźwięk głosu… Andy’ego?
- Andy?
Wychrypiałam. Miałam niezmiernie suche usta.
- Mam ochotę pieprznąć cię teraz, w ten pusty łeb.
Wymamrotał tonem, który balansował pomiędzy zdenerwowaniem, a smutkiem. Spuściłam swój wzrok na szpitalną pościel.
- Dlaczego to zrobiłaś?
Zapytał już, wręcz błagalnym głosem, Biersack.
- Ja… Nie potrafiłam… Nie mogłam…
Chciałam jakoś to wytłumaczyć, ale w ogóle mi nie szło. Andy ścisnął moją dłoń, spoczywającą na pościeli.
- Jesteś silniejsza niż myślisz.
Powiedział patrząc na mnie swoimi wielkimi, błękitnymi oczami.
- Gdzie reszta?
Zapytałam w końcu omiatając wzorkiem całe pomieszczenie.
- Byłaś w śpiączce farmakologicznej. Już jakieś 12 godzin… Na początku byliśmy tu wszyscy, ale potem po długiej dyskusji stwierdziliśmy, że będziemy się zmieniać.
Wytłumaczył mi, wyciągając papierosy z kieszeni.
- Najgorzej było wypieprzyć stąd Ash’a.
Dodał, unosząc brew w górę. Momentalnie podniosłam na niego wzrok.
- Słucham?
Zapytałam szybko.
- No, wiesz…. Basista w moim zespole… Ashley Purdy… Taki jeden.
Zaczął droczyć się ze mną wokalista.
- Ha-ha-ha.
Zironizowałam. Biersack posłał mi zadziorne spojrzenie.
- Martwił się o ciebie chyba najbardziej z nas wszystkich. I gdyby nie on, myślę, że ta sprawa, mogła skończyć się gorzej, niż się stało…
Powiedział, otwierając okno i zapalając papierosa.
- Głupio mi teraz…
Wymamrotałam pod nosem, wlepiając swój wzrok w ścianę.
- I dobrze.
Rzucił beztrosko Andy i popatrzył na mnie.
- Dobrze, że tak uważasz. Mam nadzieję, że to był pierwszy i ostatni raz. W końcu masz nas, i zawsze możesz z nami pogadać… Nie rób tego więcej. Szpital, to nie zbyt przyjemne miejsce na wypoczynek.
Powiedział, po czym skończył palić szluga.
- Dobra, idę poinformować chłopaków i Sam, że już wszystko z tobą okej.
Podszedł do mnie i pocałował w czubek głowy.
- Dziękuję, Andy.
Powiedziałam. On tylko posłał mi uśmiech i zniknął za drzwiami.
*Perspektywa Ashley’a – 14 godzin wcześniej*
- Proszę, otwórz te drzwi. Natalie!
Próbowałem jakoś dostać się do jej pokoju. Oczywiście, zakluczyła drzwi, wtedy kiedy nie trzeba… Ugh.
- Natalie, otwórz.
Mówiłem już błagalnym tonem.
- Daj spokój, nie warto…
Usłyszałem jej cichy, słaby głos. Nie. Nie mogła zrobić tego o czym myślę. Nie mogła.
- Natalie. Kochanie, proszę…
Całkiem już przerażony oparłem bezradnie czoło o drzwi. Nie mogę jej zostawić, nie teraz… Szarpnąłem za drzwi raz, drugi… Kurwa. Koniec z tym cackaniem. Mocnym kopniakiem w końcu otworzyłem pokój małej, wyrywając przy tym zamek.
- Kurwa…
Wyrwało mi się, kiedy stojąc w drzwiach zobaczyłem, moją kochaną Star, opartą o łóżko, a z jej ręki spływała bordowa krew, plamiąc dywan. Obok kilka odłamków zbitego lustra. Jak ona mogła to zrobić… Zaraz znalazłem się przy niej. Klęknąłem przy Natalie, ściągnąłem z siebie koszulkę, żeby czymś zatamować jej ranę wzdłuż przedramienia.
- Nie rób mi tego… Błagam cię…
Poczułem łzy zbierające się w moich oczach. Pocałowałem ją w blednące czoło i mocno ścisnąłem koszulę na jej ręce, tak żeby straciła jak najmniej krwi.
- Jake! Jinxx! Chłopaki!
Wydarłem się najgłośniej jak mogłem. Sekundę po tym, w drzwiach stał już cały zespół. Każdy z nich patrzył to na mnie, to na małą. Wszyscy jakby zastygli w bezruchu.
- Pomóżcie mi, a nie stoicie!
Wrzasnąłem na nich, żeby sprowadzić ich na ziemię.
- Andy, dzwonisz po karetkę. Jake – znajdź opatrunki. CC – pomóż Ash’owi. Ja lecę po kompres, żeby zwęzić jej naczynia krwionośne.
Od razu ogarnął się Jinxx i powiedział każdemu z chłopaków co ma robić. Wszyscy skinęli porozumiewawczo i zajęli się przydzielonym zadaniem.
- Połóżmy ją na łóżku.
Powiedział CC i pomógł mi ją położyć na czarnej pościeli. Nie był to przyjemny widok. Kiedy leżała tak blada, w takim stanie, na czarnej satynie, wyglądała jakby miała przyjmować adiutantów na ostatnim pożegnaniu. Przyłożyłem dłoń do jej policzka. Była chłodna…
- Karetka już jedzie.
Rzucił Andy. Skinąłem głową.
- Czekajcie.
Jinxx, lekko odsunął mnie od ramienia małej, gdzie krew zdążyła już przesiąknąć mój shirt.
- To powinno nieco zmniejszyć obfitość krwawienia.
Powiedział gitarzysta i przyłożył zimny kompres tuż ponad raną dziewczyny.
- Tutaj.
Sapnął zdyszany Jake, wpadając do pokoju z opatrunkami i całą apteczką.
- Zabierz koszulkę, Ashley.
Wydał kolejne polecenie Jeremy. Matko, nie miałem pojęcia, że jest taki ogarnięty jeśli chodzi o pierwszą pomoc. Rozwinąłem materiał.
- Nieźle się załatwiła…
Mruknął Christian, odgarniając włosy z jej twarzy, a potem spoglądając na ranę.
- Taa… Jake, podaj bandaż.
Rzucił skrzypek. Przyjaciel się zawhał.
- A gaza?
Zapytał Jake. Jeremy wywrócił oczami.
- Chcesz jej zapaprać ranę? Patrz, jak mocno krwawi. Dawaj ten bandaż.
Szybko wyrwał gitarzyście opatrunek i przewiązał możliwie cały na ramieniu Natalie.
- Proszę się odsunąć.
Usłyszeliśmy obcy głos w korytarzu. Karetka w końcu przyjechała. Sanitariusze zabrali małą. Szybko zebraliśmy się i pojechaliśmy naszym vanem za ambulansem. Nie prowadziłem… Nie mógłbym teraz. Zacisnąłem dłonie w pięści i obwiniałem się za wcześniejsze akcje. Powinienem był być przy niej. Cały czas. Powinienem był wiedzieć, jak bardzo mnie potrzebuje…

piątek, 27 września 2013

66. ' Ból, to ból... '


Nie zabijcie mnie za ten rozdział...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Chodź wariatko! Ciemno, zimno, pada, a ty siedzisz ty już Bóg wie ile…
Zaczął w końcu marudzić Andy.
- Nie. Póki nie wróci Ashley.
Odburknęłam jak mały dzieciak, nie ruszając się z miejsca.
- Emm.. Ja cię nie chcę martwić, ale oczywiście wiesz, że on mógł pojechać do siebie?
Zapytał retorycznie wokalista. Wolałam, żeby tego ni mówił. Myślałam o tym, ale jakoś nie chciałam do siebie tego dopuścić, że miałby nie wrócić tutaj z powrotem. W końcu jakbym mu się wbiła w tej sytuacji do mieszkania, to już byłoby cholernie nachalne.
- Wiem.
Powiedziałam bez zastanowienia. Chudzielec tylko westchnął i ściągnął z siebie czarną bluzę.
- Masz, weź. Cieplejsza niż ta skóra.
Po czym zabrał swoją kurtkę i zmył się do domu. Nie siedziałam długo sama, bo chwilę po wyjściu Biersacka przysiadł się do mnie Jinxx.
- Nie, nie pójdę do domu.
Zaczęła bardzo ‘przyjaźnie’ naszą rozmowę. Ten zachichotał tylko.
- Przyniosłem ci kakao, uparciuchu.
Zaśmiał się i podał mi kubek brązowego płynu z bitą śmietaną. Wzięłam go, po czym zaczęłam grzać sobie nim dłonie.
- Widzę, że mam dar jasnowidzenia…
Głośno pomyślał skrzypek.
- Się zgadza, Mistyku.
Uśmiechnęłam się krzywo.
- Powiesz mi co się stało, czy delikatnie dasz do zrozumienia żebym spierdalał?
Podniósł w górę pytająco brew. Westchnęłam.
- Trójkącik ja, CC i Ash przeżył dziś kryzys.
Wymamrotałam. Niebieskie oczy Jinxx’a tylko czekały na dalszy ciąg.
- Dziś rano, między mną a CC’m zaszło coś co nie powinno… Jesteśmy przyjaciółmi, a nie kochankami. Nieoczekiwany seks, zbyt późne wnioski, zbyt nieoczekiwane wejście pewnego Deviant’a….
Rzuciłam kilkoma faktami, a gitarzysta pokiwał głową.
- Jesteśmy ludźmi. Każdy z nas popełnia błędy.
Gorzko prychnęłam śmiechem, myśląc o sobie z pogardą.
- W sumie Ashley mógł teraz poczuć na własnej skórze, jak boli zdrada. Poczuł twój ból. A po rozmowie z CC’m, rozumiem, że już między waszą dwójką wszystko jasne… Ostatecznie.
Wnioskował głośno Jeremy. Ja tylko pokiwałam głową.
- A psik!
Kichnęłam nieoczekiwanie.
- No i tyle masz z tych swoich wyrzutów sumienia.
Podsumował tatuś.
- Podałbyś chusteczkę zamiast mnie pouczać, co?
Mruknęłam, on w odpowiedzi z uśmiechem podał mi paczkę chusteczek.
- Zrozum mała, Ash to specyficzny facet. Czasem my sami mamy problem z tym żeby go rozgryźć. Nie jestem pewien, czy on dziś wróci…
Powiedział już poważnie Jinxx. Po dłuższej chwili namysłu ruszyłam się z miejsca.
- Dobra decyzja.
Uśmiechnął się chłopak i objął mnie ramieniem, kiedy wchodziliśmy do domu. Usiadłam z kubkiem kakao na kanapie, w salonie. Po mojej prawej siedział Jinxx, a po lewej Jake.
- Uśmiechnij się, ponuraku.
Zachichotał Jake, mierzwiąc mi włosy. Na mojej twarzy jednak nie rysowało się nic nawet na kształt uśmiechu.
- Chodź.
Mruknął i przyciągnął mnie do siebie. Bez zastanowienia wtuliłam się w Jake’a, ukrywając twarz w jego koszulce.
- Mogę tu umrzeć…?
Wymamrotałam w jego shirt.
- Aż tak ci u mnie źle…?
Zaśmiał się gitarzysta.
- Małą dopadła deprecha.
Mruknął do Jake’a, Jinxx.
- No maluchu, będzie dobrze. Zobaczysz.
Cicho powiedział Pitts w moje włosy i mocno otoczył mnie ramieniem.
- Kocham was.
Wymamrotałam w koszulkę przyjaciela, mało zrozumiale. Jake parsknął śmiechem i cmoknął mnie w czubek głowy. W końcu oderwałam się od gitarzysty.
- Idę do siebie.
Burknęłam i poczołgałam się do swojego pokoju. Wzięłam gorący prysznic, po czym wyszłam w ręczniku z łazienki. Mimowolnie udałam się do pokoju Ash’a i zabrałam mu jedną z jego koszulek. Wzięłam tą z logiem jego starego zespołu – Stolen Hearts. Ubrałam ją na siebie w komplecie z szortami i skuliłam na łóżku. Chłonęłam zapach jego perfum i kosmetyków, który zapewniała mi jego koszulka. Co ja narobiłam… Co ja w ogóle sobie myślałam… Mam tak cholerne wyrzuty sumienia. Sięgnęłam po lusterko leżące obok łóżka. Obracałam je chwilę w dłoniach, po czym rozbiłam na drobniejsze kawałki. Wzięłam w palce jeden z ostrzejszymi krawędziami i zawahałam się, ale przyłożyłam go do mojej bladej skóry, w okolicach biodra. Jedna kreska… dwie… trzy… Czy to jest…? No świetnie… Jeszcze tego brakowało, żeby wycięła mi się gwiazda. Żałosne… Schowałam kawałeczki lusterka do szuflady, a chwilę później z wykończenia psychicznego i fizycznego, zasnęłam.
----------------------------------------------------------------------------------------
Rano obudziłam się. Wyjrzałam spod kołdry, ale nawet nie miałam ochoty wstawać z łóżka. Miałam teraz to wszystko w dupie… wszystko. Po dwu godzinnej walce z ambitnym patrzeniem w sufit, ruszyłam swój tyłek i stanęłam przy oknie.
- Co do…
Wyrwało mi się, kiedy zobaczyłam na podjeździe cudowny, chromowany motor. Chwila… Przecież Ashley jeździ… I bez zastanowienia zeszłam szybko na dół. Stanęłam jednak jak wryta na ostatnim schodku i nasłuchiwałam głosów z salonu.
- … ona sobie nie daje rady, rozumiesz? Ona potrzebuje ciebie.
Usłyszałam głos Jeremy’ego. Ten jego wiecznie stoicki spokój…
- Zdaje się, że chłopaczek od bębnów już ją pociesza.
Dobiegł mnie zgryźliwy komentarz Ashley’a. Mój oddech momentalnie się wstrzymał. Poczułam jakby moje serce stanęło.
- Odwal się.
Odburknął CC.
- To był błąd i mój i jej… Mój może nawet i bardziej. Gdybym jej wtedy nie pocałował… Gdybym w ogóle do niej nie przyszedł…
Christian unosił się coraz bardziej, a w kulminacji usłyszałam głośne uderzenie pięścią w stół.
- Wybrałem kiepski moment, co…?
Usłyszałam gorzkie pytanie Ash’a. Zakuło mnie serce.
- Co? Może by w końcu do ciebie dotarło? Poczułeś jak bardzo boli zdrada, przyznaj. Kiedy ty ją zdradziłeś bolało, ale nie tak bardzo kiedy to ty jesteś tym zdradzonym. I wiesz co jest najgorsze? To, że ona wczoraj cały dzień i noc czekała na ciebie. Wyczekiwała zapłakana na ganku, bo bała się, że nie wrócisz…
Zaczął dobitnie mówić Jeremy.
- Ona cię kocha jak wariatka, rozumiesz?
Dorzucił się na koniec Jake. Milczenie.
- Ból to ból…
Rzucił Purdy, jakby myśląc na głos. Poczułam łzy zbierające się w moich oczach. Szybko odwróciłam się na pięcie i wbiegłam po schodach na górę.
- Natal…
Usłyszałam gdzieś w tle, ale nie wiele mnie to teraz obchodziło. Wpadłam do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Już teraz mi chyba wszystko jedno. Sięgnęłam po ostry kawałek lusterka i przyłożyłam do nadgarstka. Recepta jest prosta… Nie być problemem. Nie czynić ludzi nieszczęśliwymi. Mocno przeciągnęłam ostrze pionowo, wzdłuż mojego przedramienia. Wypłynęła krew… Czuję taką błogość i spokój.
- Natalie, otwórz.
Usłyszałam gdzieś za drzwiami głos Ashley’a.
- Daj spokój, nie warto…
Cicho odparłam, bardziej do siebie niż do niego. Chwilę później usłyszałam jak ktoś siłuje się z drzwiami, ale moje powieki opadły… Nie miałam już sił. W końcu poczułam spokój

czwartek, 26 września 2013

65. ' Ładnie to tak, mały złodzieju? '


Kocham was moje miśki ♥
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Spojrzałam na Christiana bezradnym wzrokiem i złapałam się szafki.
- Nat…
- Idź już.
Przerwałam mu szorstko. CC posłał mi ostatnie zmartwione spojrzenie, po czym bez słowa wyszedł. Przygryzłam nerwowo dolną wargę. Pośpiesznie ubrałam się w czarne kabaretki, dżinsowe szorty, czarny top i na to narzuciłam koszulę w kratę. Zabrałam tylko telefon z łóżka. Na jednej nodze wybiegłam z pokoju, siłując się z kowbojką na drugiej. Zbiegłam ze schodów i rozejrzałam się po salonie. Ash’a tam nie było. Kuchnia, ogród, przedpokój, garaż… Jest!
- Ashley!
Krzyknęłam, kiedy już szukał kluczyków do czarnego volvo. Nie odpowiedział mi na to, tylko już chciał wsiadać do pojazdu. Z impetem zamknęłam mu drzwiczki samochodu przed nosem i stanęłam pomiędzy nim, a volvo.
- Odsuń się.
Warknął, stojąc prosto i patrząc mi zacięcie w oczy. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Był wściekły.
- Ashley…
Cicho powtórzyłam imię basisty, odgarniając mu włosy za ucho. On jednak momentalnie się wyrwał i odsunął ode mnie, jakbym była trędowata. Ponownie chciał wsiąść do auta, ale ja wciąż stałam mu na drodze.
- Posłuchaj mnie, to nie tak… Ash, proszę…
Błagalnym tonem mówiłam do niego, ale zdawał się mnie nie słuchać. Kiedy chciałam go powstrzymać, przed dostaniem się do volvo, odruchowo złapał mnie za nadgarstek, cholernie mocno.
- Auć…
Zasyczałam, rozluźniając dłoń, ponieważ zabolało niemiłosiernie. W końcu ochłonął. Spojrzał na mnie przerażony. Puścił mój nadgarstek. Po chwili pojawiło się zaczerwienienie i siniak dookoła kostki. Ashley stał jak wryty i patrzył wystraszony na moją rękę, na której siniak przybierał coraz to bardziej wyrazisty kolor.
- Ashley, proszę…
Powiedziałam prawie płacząc, jednocześnie korzystając z okazji, ze się w końcu opamiętał. Chłopak jednak jakby odzyskał nagle świadomość. W jego oczach ty, razem czaił się ból i teraz przez złość wypisaną na jego twarzy, dało się zobaczyć lekki grymas, jakby to on powstrzymywał się od uronienia kilku łez.
- Wybacz, Nathalie. Przepraszam, za to…
Spojrzał na moją rękę.
- … i zrozum, ale nie chcę tu teraz być.
Dokończył odwracając wzrok. Wsiadł do samochodu i nie minęło kilka sekund i już go nie było. Ja stałam w garażu tępo wpatrując się w punkt, gdzie jeszcze chwilę temu zniknęło czarne volvo. Bezwiednie osunęłam się po ścianie na beton. Był to najdziwniejszy stan w jaki wpadłam od dawna… Łzy ciekły mi po policzkach, ale czułam… nic. Byłam kompletnie otępiona. Wpatrywałam się w beton wylany na ziemię w garażu i bezwiednie siedziałam, a po moich policzkach ciurkiem leciały łzy. Siedziałam tak przez dłuższy czas. Chyba czekałam tam, licząc, że on w końcu wróci… Ale nie wracał…
Idę ulicą. Jest ciemno. Nie wiem czemu, po co i od jak dawna. Nie wiem nawet co to za ulica. W końcu mijam jakiś przystanek autobusowy. Pusto. Siadam na oparciu ławki, nogi stawiając na siedzeniu. Sięgam do kieszeni kurtki. Papierosy? Przecież już dawno rzuciłam to w cholerę… Oh, przypadkiem wzięłam kurtkę Andy’ego. Cóż, jak na wieszaku wisi sześć czarnych skór, nie trudno o pomyłkę. Szczególnie z tym chudzielcem… Druga kieszeń. Zapalniczka. W sumie… Wyciągnęłam jednego szluga i zapaliłam. Zaciągnęłam się. Poczułam ostry dym w płucach. Dawno nie paliłam… Co to? Ach, zaczął padać deszcz. Uśmiecham się gorzko pod nosem. Ten dzień już nie może być gorszy. Sięgnęłam do kieszeni spodni po komórkę. CC – 3 połączenia. Jake – 2 połączenia. Jinxx – 1 połączenie. Andy – sms. A to nowość. Otwórz. „Coś czuję, że zajebałaś mi kurtkę. Wystarczyło ładnie poprosić :P” Taak, zajebisty czas na czarny żarciki… Się jeszcze popłaczę ze śmiechu. Telefon odłożyłam na bok i zajęłam się dalszym paleniem fajki. Padał deszcz, ale jakoś miałam to gdzieś. Nagle rozległ się znowu dźwięk mojej komórki. Kogo znów kurwa niesie...? Nieznany numer…
- Lepiej niech będzie to ważne, bo przeszkadzasz mi w wymyślaniu opcji na popełnienie samobójstwa.
Powiedziałam na jednym tchu, jak automat.
- Spróbuj, a sam zabiję się tylko po to, żeby skopać ci dupę.
Usłyszałam w słuchawce stanowcze warknięcie. Od razu poznałam ten głos.
- Siemasz Chris.
Rzuciłam do Motionless’a bez większego entuzjazmu.
- Mam nadzieję, że to był tylko czarny humor i nie stoisz przypadkiem na skraju jakiegoś urwiska…?
Po chwili niepewnie dodał bardzo zmartwiony.
- Jeszcze nie…
Dodałam tonem, jakbym już dawno miała ochotę rzucić się z przywołanego urwiska.
- Chciałem pogadać, ale widzę, że nawet nie mam co pytać jak leci.
- No… Tego… Tak jak słychać.
Powiedziałam zrezygnowana.
- Co jest księżniczko ciemności?
Zapytał ciepło chłopak.
- Wszystko mi się sypie. Wszystko jest nie tak jak miało być i… Ja już nawet nic nie czuję. Ja się zgubiłam… Nie mam sił…
Wydukałam, patrząc tępo na krople deszczu, które moczyły mi włosy i ubranie.
- Natt… Wiem, że pewnie teraz wolisz być sama, ale pamiętaj, że ja, Ricky i reszta Brides’ów zawsze będziemy tu dla ciebie i… Nie jesteś sama. Jesteś silna i przezwyciężysz wszystko. Nawet jakiegoś dupka z basem w ręku.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Dziękuję, Chris. Potrzebowałam cię jednak, wiesz?
Rzuciłam już nieco normalniejszym tonem.
- Trzymaj się i błagam nie rób nic głupiego, bo obiecuję skopać ci twój seksowny tyłek.
Zachichotałam.
- Spadaj, perwercie.
Po czym się rozłączyliśmy. Zdążyłam już cała przemoknąć i wypalić Andy’emu trzy fajki. Poczułam nieco chłodu na ciele, kiedy zerwał się lekki wiatr. Opatuliłam się mocniej koszulą, zabrałam papierosy, zapalniczkę i telefon i ruszyłam się z opustoszałego przystanku. Jakimś cudem doszłam z powrotem do willi Brides’ów. Stanęłam na ganku, ale nie chciałam wejść do środka. Coś mnie zatrzymywało. Usiadłam na schodku, pod daszkiem i będąc całą mokrą, wpatrywałam się w deszcz i odpaliłam kolejnego papierosa.
- Ładnie to tak, mały złodzieju?
Usłyszałam zachrypnięty głos chudzielca za sobą. Wykrzywiłam usta w ironicznym uśmiechu.
- Masz fajną kurtkę.
Rzuciłam nieco złośliwie. Chłopak zabrał mi paczkę Malboro.
- Nieładnie… Wypaliłaś mi pięć pecików…
Droczył się ze mną.
- Chcesz mi poprawić humor, prawda?
Zapytałam beznamiętnie nie patrząc na niego. Chłopak zamilkł.
- Powiedzmy. Raczej starałem się odciągnąć złe myśli.
Po chwili powiedział wyciągając fajkę dla siebie.
- Wiesz, po prostu posłuchajmy deszczu, co?
Rzuciłam w przestrzeń. I tak właśnie milczeliśmy przez kolejną godzinę, wsłuchując się w miarowe bębnienie kropel deszczu o daszek.