niedziela, 29 września 2013

67. 'Proszę się odsunąć.'


Mamo! Mam najlepszych czytelników na świecie! ♥
Prophet, debliu! Piszesz świetne rozdziały i nie waż się zaprzeczać! I jak znów powiesz "ale ja nie umiem" to skopię ci tyłeczek! ♥
Poza tym naprawdę wam dziękuję dziewczyny! To wy napędzacie tego bloga, więc dziękuję całym serduszkiem :****
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Gdzie ja jestem…?
Rozchyliłam wolno powieki, przy czym oślepiło mnie jasne, zimne światło, więc zaraz je przymknęłam.
- W szpitalu, idiotko.
Doszedł mnie zgaszony dźwięk głosu… Andy’ego?
- Andy?
Wychrypiałam. Miałam niezmiernie suche usta.
- Mam ochotę pieprznąć cię teraz, w ten pusty łeb.
Wymamrotał tonem, który balansował pomiędzy zdenerwowaniem, a smutkiem. Spuściłam swój wzrok na szpitalną pościel.
- Dlaczego to zrobiłaś?
Zapytał już, wręcz błagalnym głosem, Biersack.
- Ja… Nie potrafiłam… Nie mogłam…
Chciałam jakoś to wytłumaczyć, ale w ogóle mi nie szło. Andy ścisnął moją dłoń, spoczywającą na pościeli.
- Jesteś silniejsza niż myślisz.
Powiedział patrząc na mnie swoimi wielkimi, błękitnymi oczami.
- Gdzie reszta?
Zapytałam w końcu omiatając wzorkiem całe pomieszczenie.
- Byłaś w śpiączce farmakologicznej. Już jakieś 12 godzin… Na początku byliśmy tu wszyscy, ale potem po długiej dyskusji stwierdziliśmy, że będziemy się zmieniać.
Wytłumaczył mi, wyciągając papierosy z kieszeni.
- Najgorzej było wypieprzyć stąd Ash’a.
Dodał, unosząc brew w górę. Momentalnie podniosłam na niego wzrok.
- Słucham?
Zapytałam szybko.
- No, wiesz…. Basista w moim zespole… Ashley Purdy… Taki jeden.
Zaczął droczyć się ze mną wokalista.
- Ha-ha-ha.
Zironizowałam. Biersack posłał mi zadziorne spojrzenie.
- Martwił się o ciebie chyba najbardziej z nas wszystkich. I gdyby nie on, myślę, że ta sprawa, mogła skończyć się gorzej, niż się stało…
Powiedział, otwierając okno i zapalając papierosa.
- Głupio mi teraz…
Wymamrotałam pod nosem, wlepiając swój wzrok w ścianę.
- I dobrze.
Rzucił beztrosko Andy i popatrzył na mnie.
- Dobrze, że tak uważasz. Mam nadzieję, że to był pierwszy i ostatni raz. W końcu masz nas, i zawsze możesz z nami pogadać… Nie rób tego więcej. Szpital, to nie zbyt przyjemne miejsce na wypoczynek.
Powiedział, po czym skończył palić szluga.
- Dobra, idę poinformować chłopaków i Sam, że już wszystko z tobą okej.
Podszedł do mnie i pocałował w czubek głowy.
- Dziękuję, Andy.
Powiedziałam. On tylko posłał mi uśmiech i zniknął za drzwiami.
*Perspektywa Ashley’a – 14 godzin wcześniej*
- Proszę, otwórz te drzwi. Natalie!
Próbowałem jakoś dostać się do jej pokoju. Oczywiście, zakluczyła drzwi, wtedy kiedy nie trzeba… Ugh.
- Natalie, otwórz.
Mówiłem już błagalnym tonem.
- Daj spokój, nie warto…
Usłyszałem jej cichy, słaby głos. Nie. Nie mogła zrobić tego o czym myślę. Nie mogła.
- Natalie. Kochanie, proszę…
Całkiem już przerażony oparłem bezradnie czoło o drzwi. Nie mogę jej zostawić, nie teraz… Szarpnąłem za drzwi raz, drugi… Kurwa. Koniec z tym cackaniem. Mocnym kopniakiem w końcu otworzyłem pokój małej, wyrywając przy tym zamek.
- Kurwa…
Wyrwało mi się, kiedy stojąc w drzwiach zobaczyłem, moją kochaną Star, opartą o łóżko, a z jej ręki spływała bordowa krew, plamiąc dywan. Obok kilka odłamków zbitego lustra. Jak ona mogła to zrobić… Zaraz znalazłem się przy niej. Klęknąłem przy Natalie, ściągnąłem z siebie koszulkę, żeby czymś zatamować jej ranę wzdłuż przedramienia.
- Nie rób mi tego… Błagam cię…
Poczułem łzy zbierające się w moich oczach. Pocałowałem ją w blednące czoło i mocno ścisnąłem koszulę na jej ręce, tak żeby straciła jak najmniej krwi.
- Jake! Jinxx! Chłopaki!
Wydarłem się najgłośniej jak mogłem. Sekundę po tym, w drzwiach stał już cały zespół. Każdy z nich patrzył to na mnie, to na małą. Wszyscy jakby zastygli w bezruchu.
- Pomóżcie mi, a nie stoicie!
Wrzasnąłem na nich, żeby sprowadzić ich na ziemię.
- Andy, dzwonisz po karetkę. Jake – znajdź opatrunki. CC – pomóż Ash’owi. Ja lecę po kompres, żeby zwęzić jej naczynia krwionośne.
Od razu ogarnął się Jinxx i powiedział każdemu z chłopaków co ma robić. Wszyscy skinęli porozumiewawczo i zajęli się przydzielonym zadaniem.
- Połóżmy ją na łóżku.
Powiedział CC i pomógł mi ją położyć na czarnej pościeli. Nie był to przyjemny widok. Kiedy leżała tak blada, w takim stanie, na czarnej satynie, wyglądała jakby miała przyjmować adiutantów na ostatnim pożegnaniu. Przyłożyłem dłoń do jej policzka. Była chłodna…
- Karetka już jedzie.
Rzucił Andy. Skinąłem głową.
- Czekajcie.
Jinxx, lekko odsunął mnie od ramienia małej, gdzie krew zdążyła już przesiąknąć mój shirt.
- To powinno nieco zmniejszyć obfitość krwawienia.
Powiedział gitarzysta i przyłożył zimny kompres tuż ponad raną dziewczyny.
- Tutaj.
Sapnął zdyszany Jake, wpadając do pokoju z opatrunkami i całą apteczką.
- Zabierz koszulkę, Ashley.
Wydał kolejne polecenie Jeremy. Matko, nie miałem pojęcia, że jest taki ogarnięty jeśli chodzi o pierwszą pomoc. Rozwinąłem materiał.
- Nieźle się załatwiła…
Mruknął Christian, odgarniając włosy z jej twarzy, a potem spoglądając na ranę.
- Taa… Jake, podaj bandaż.
Rzucił skrzypek. Przyjaciel się zawhał.
- A gaza?
Zapytał Jake. Jeremy wywrócił oczami.
- Chcesz jej zapaprać ranę? Patrz, jak mocno krwawi. Dawaj ten bandaż.
Szybko wyrwał gitarzyście opatrunek i przewiązał możliwie cały na ramieniu Natalie.
- Proszę się odsunąć.
Usłyszeliśmy obcy głos w korytarzu. Karetka w końcu przyjechała. Sanitariusze zabrali małą. Szybko zebraliśmy się i pojechaliśmy naszym vanem za ambulansem. Nie prowadziłem… Nie mógłbym teraz. Zacisnąłem dłonie w pięści i obwiniałem się za wcześniejsze akcje. Powinienem był być przy niej. Cały czas. Powinienem był wiedzieć, jak bardzo mnie potrzebuje…

piątek, 27 września 2013

66. ' Ból, to ból... '


Nie zabijcie mnie za ten rozdział...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Chodź wariatko! Ciemno, zimno, pada, a ty siedzisz ty już Bóg wie ile…
Zaczął w końcu marudzić Andy.
- Nie. Póki nie wróci Ashley.
Odburknęłam jak mały dzieciak, nie ruszając się z miejsca.
- Emm.. Ja cię nie chcę martwić, ale oczywiście wiesz, że on mógł pojechać do siebie?
Zapytał retorycznie wokalista. Wolałam, żeby tego ni mówił. Myślałam o tym, ale jakoś nie chciałam do siebie tego dopuścić, że miałby nie wrócić tutaj z powrotem. W końcu jakbym mu się wbiła w tej sytuacji do mieszkania, to już byłoby cholernie nachalne.
- Wiem.
Powiedziałam bez zastanowienia. Chudzielec tylko westchnął i ściągnął z siebie czarną bluzę.
- Masz, weź. Cieplejsza niż ta skóra.
Po czym zabrał swoją kurtkę i zmył się do domu. Nie siedziałam długo sama, bo chwilę po wyjściu Biersacka przysiadł się do mnie Jinxx.
- Nie, nie pójdę do domu.
Zaczęła bardzo ‘przyjaźnie’ naszą rozmowę. Ten zachichotał tylko.
- Przyniosłem ci kakao, uparciuchu.
Zaśmiał się i podał mi kubek brązowego płynu z bitą śmietaną. Wzięłam go, po czym zaczęłam grzać sobie nim dłonie.
- Widzę, że mam dar jasnowidzenia…
Głośno pomyślał skrzypek.
- Się zgadza, Mistyku.
Uśmiechnęłam się krzywo.
- Powiesz mi co się stało, czy delikatnie dasz do zrozumienia żebym spierdalał?
Podniósł w górę pytająco brew. Westchnęłam.
- Trójkącik ja, CC i Ash przeżył dziś kryzys.
Wymamrotałam. Niebieskie oczy Jinxx’a tylko czekały na dalszy ciąg.
- Dziś rano, między mną a CC’m zaszło coś co nie powinno… Jesteśmy przyjaciółmi, a nie kochankami. Nieoczekiwany seks, zbyt późne wnioski, zbyt nieoczekiwane wejście pewnego Deviant’a….
Rzuciłam kilkoma faktami, a gitarzysta pokiwał głową.
- Jesteśmy ludźmi. Każdy z nas popełnia błędy.
Gorzko prychnęłam śmiechem, myśląc o sobie z pogardą.
- W sumie Ashley mógł teraz poczuć na własnej skórze, jak boli zdrada. Poczuł twój ból. A po rozmowie z CC’m, rozumiem, że już między waszą dwójką wszystko jasne… Ostatecznie.
Wnioskował głośno Jeremy. Ja tylko pokiwałam głową.
- A psik!
Kichnęłam nieoczekiwanie.
- No i tyle masz z tych swoich wyrzutów sumienia.
Podsumował tatuś.
- Podałbyś chusteczkę zamiast mnie pouczać, co?
Mruknęłam, on w odpowiedzi z uśmiechem podał mi paczkę chusteczek.
- Zrozum mała, Ash to specyficzny facet. Czasem my sami mamy problem z tym żeby go rozgryźć. Nie jestem pewien, czy on dziś wróci…
Powiedział już poważnie Jinxx. Po dłuższej chwili namysłu ruszyłam się z miejsca.
- Dobra decyzja.
Uśmiechnął się chłopak i objął mnie ramieniem, kiedy wchodziliśmy do domu. Usiadłam z kubkiem kakao na kanapie, w salonie. Po mojej prawej siedział Jinxx, a po lewej Jake.
- Uśmiechnij się, ponuraku.
Zachichotał Jake, mierzwiąc mi włosy. Na mojej twarzy jednak nie rysowało się nic nawet na kształt uśmiechu.
- Chodź.
Mruknął i przyciągnął mnie do siebie. Bez zastanowienia wtuliłam się w Jake’a, ukrywając twarz w jego koszulce.
- Mogę tu umrzeć…?
Wymamrotałam w jego shirt.
- Aż tak ci u mnie źle…?
Zaśmiał się gitarzysta.
- Małą dopadła deprecha.
Mruknął do Jake’a, Jinxx.
- No maluchu, będzie dobrze. Zobaczysz.
Cicho powiedział Pitts w moje włosy i mocno otoczył mnie ramieniem.
- Kocham was.
Wymamrotałam w koszulkę przyjaciela, mało zrozumiale. Jake parsknął śmiechem i cmoknął mnie w czubek głowy. W końcu oderwałam się od gitarzysty.
- Idę do siebie.
Burknęłam i poczołgałam się do swojego pokoju. Wzięłam gorący prysznic, po czym wyszłam w ręczniku z łazienki. Mimowolnie udałam się do pokoju Ash’a i zabrałam mu jedną z jego koszulek. Wzięłam tą z logiem jego starego zespołu – Stolen Hearts. Ubrałam ją na siebie w komplecie z szortami i skuliłam na łóżku. Chłonęłam zapach jego perfum i kosmetyków, który zapewniała mi jego koszulka. Co ja narobiłam… Co ja w ogóle sobie myślałam… Mam tak cholerne wyrzuty sumienia. Sięgnęłam po lusterko leżące obok łóżka. Obracałam je chwilę w dłoniach, po czym rozbiłam na drobniejsze kawałki. Wzięłam w palce jeden z ostrzejszymi krawędziami i zawahałam się, ale przyłożyłam go do mojej bladej skóry, w okolicach biodra. Jedna kreska… dwie… trzy… Czy to jest…? No świetnie… Jeszcze tego brakowało, żeby wycięła mi się gwiazda. Żałosne… Schowałam kawałeczki lusterka do szuflady, a chwilę później z wykończenia psychicznego i fizycznego, zasnęłam.
----------------------------------------------------------------------------------------
Rano obudziłam się. Wyjrzałam spod kołdry, ale nawet nie miałam ochoty wstawać z łóżka. Miałam teraz to wszystko w dupie… wszystko. Po dwu godzinnej walce z ambitnym patrzeniem w sufit, ruszyłam swój tyłek i stanęłam przy oknie.
- Co do…
Wyrwało mi się, kiedy zobaczyłam na podjeździe cudowny, chromowany motor. Chwila… Przecież Ashley jeździ… I bez zastanowienia zeszłam szybko na dół. Stanęłam jednak jak wryta na ostatnim schodku i nasłuchiwałam głosów z salonu.
- … ona sobie nie daje rady, rozumiesz? Ona potrzebuje ciebie.
Usłyszałam głos Jeremy’ego. Ten jego wiecznie stoicki spokój…
- Zdaje się, że chłopaczek od bębnów już ją pociesza.
Dobiegł mnie zgryźliwy komentarz Ashley’a. Mój oddech momentalnie się wstrzymał. Poczułam jakby moje serce stanęło.
- Odwal się.
Odburknął CC.
- To był błąd i mój i jej… Mój może nawet i bardziej. Gdybym jej wtedy nie pocałował… Gdybym w ogóle do niej nie przyszedł…
Christian unosił się coraz bardziej, a w kulminacji usłyszałam głośne uderzenie pięścią w stół.
- Wybrałem kiepski moment, co…?
Usłyszałam gorzkie pytanie Ash’a. Zakuło mnie serce.
- Co? Może by w końcu do ciebie dotarło? Poczułeś jak bardzo boli zdrada, przyznaj. Kiedy ty ją zdradziłeś bolało, ale nie tak bardzo kiedy to ty jesteś tym zdradzonym. I wiesz co jest najgorsze? To, że ona wczoraj cały dzień i noc czekała na ciebie. Wyczekiwała zapłakana na ganku, bo bała się, że nie wrócisz…
Zaczął dobitnie mówić Jeremy.
- Ona cię kocha jak wariatka, rozumiesz?
Dorzucił się na koniec Jake. Milczenie.
- Ból to ból…
Rzucił Purdy, jakby myśląc na głos. Poczułam łzy zbierające się w moich oczach. Szybko odwróciłam się na pięcie i wbiegłam po schodach na górę.
- Natal…
Usłyszałam gdzieś w tle, ale nie wiele mnie to teraz obchodziło. Wpadłam do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Już teraz mi chyba wszystko jedno. Sięgnęłam po ostry kawałek lusterka i przyłożyłam do nadgarstka. Recepta jest prosta… Nie być problemem. Nie czynić ludzi nieszczęśliwymi. Mocno przeciągnęłam ostrze pionowo, wzdłuż mojego przedramienia. Wypłynęła krew… Czuję taką błogość i spokój.
- Natalie, otwórz.
Usłyszałam gdzieś za drzwiami głos Ashley’a.
- Daj spokój, nie warto…
Cicho odparłam, bardziej do siebie niż do niego. Chwilę później usłyszałam jak ktoś siłuje się z drzwiami, ale moje powieki opadły… Nie miałam już sił. W końcu poczułam spokój

czwartek, 26 września 2013

65. ' Ładnie to tak, mały złodzieju? '


Kocham was moje miśki ♥
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Spojrzałam na Christiana bezradnym wzrokiem i złapałam się szafki.
- Nat…
- Idź już.
Przerwałam mu szorstko. CC posłał mi ostatnie zmartwione spojrzenie, po czym bez słowa wyszedł. Przygryzłam nerwowo dolną wargę. Pośpiesznie ubrałam się w czarne kabaretki, dżinsowe szorty, czarny top i na to narzuciłam koszulę w kratę. Zabrałam tylko telefon z łóżka. Na jednej nodze wybiegłam z pokoju, siłując się z kowbojką na drugiej. Zbiegłam ze schodów i rozejrzałam się po salonie. Ash’a tam nie było. Kuchnia, ogród, przedpokój, garaż… Jest!
- Ashley!
Krzyknęłam, kiedy już szukał kluczyków do czarnego volvo. Nie odpowiedział mi na to, tylko już chciał wsiadać do pojazdu. Z impetem zamknęłam mu drzwiczki samochodu przed nosem i stanęłam pomiędzy nim, a volvo.
- Odsuń się.
Warknął, stojąc prosto i patrząc mi zacięcie w oczy. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Był wściekły.
- Ashley…
Cicho powtórzyłam imię basisty, odgarniając mu włosy za ucho. On jednak momentalnie się wyrwał i odsunął ode mnie, jakbym była trędowata. Ponownie chciał wsiąść do auta, ale ja wciąż stałam mu na drodze.
- Posłuchaj mnie, to nie tak… Ash, proszę…
Błagalnym tonem mówiłam do niego, ale zdawał się mnie nie słuchać. Kiedy chciałam go powstrzymać, przed dostaniem się do volvo, odruchowo złapał mnie za nadgarstek, cholernie mocno.
- Auć…
Zasyczałam, rozluźniając dłoń, ponieważ zabolało niemiłosiernie. W końcu ochłonął. Spojrzał na mnie przerażony. Puścił mój nadgarstek. Po chwili pojawiło się zaczerwienienie i siniak dookoła kostki. Ashley stał jak wryty i patrzył wystraszony na moją rękę, na której siniak przybierał coraz to bardziej wyrazisty kolor.
- Ashley, proszę…
Powiedziałam prawie płacząc, jednocześnie korzystając z okazji, ze się w końcu opamiętał. Chłopak jednak jakby odzyskał nagle świadomość. W jego oczach ty, razem czaił się ból i teraz przez złość wypisaną na jego twarzy, dało się zobaczyć lekki grymas, jakby to on powstrzymywał się od uronienia kilku łez.
- Wybacz, Nathalie. Przepraszam, za to…
Spojrzał na moją rękę.
- … i zrozum, ale nie chcę tu teraz być.
Dokończył odwracając wzrok. Wsiadł do samochodu i nie minęło kilka sekund i już go nie było. Ja stałam w garażu tępo wpatrując się w punkt, gdzie jeszcze chwilę temu zniknęło czarne volvo. Bezwiednie osunęłam się po ścianie na beton. Był to najdziwniejszy stan w jaki wpadłam od dawna… Łzy ciekły mi po policzkach, ale czułam… nic. Byłam kompletnie otępiona. Wpatrywałam się w beton wylany na ziemię w garażu i bezwiednie siedziałam, a po moich policzkach ciurkiem leciały łzy. Siedziałam tak przez dłuższy czas. Chyba czekałam tam, licząc, że on w końcu wróci… Ale nie wracał…
Idę ulicą. Jest ciemno. Nie wiem czemu, po co i od jak dawna. Nie wiem nawet co to za ulica. W końcu mijam jakiś przystanek autobusowy. Pusto. Siadam na oparciu ławki, nogi stawiając na siedzeniu. Sięgam do kieszeni kurtki. Papierosy? Przecież już dawno rzuciłam to w cholerę… Oh, przypadkiem wzięłam kurtkę Andy’ego. Cóż, jak na wieszaku wisi sześć czarnych skór, nie trudno o pomyłkę. Szczególnie z tym chudzielcem… Druga kieszeń. Zapalniczka. W sumie… Wyciągnęłam jednego szluga i zapaliłam. Zaciągnęłam się. Poczułam ostry dym w płucach. Dawno nie paliłam… Co to? Ach, zaczął padać deszcz. Uśmiecham się gorzko pod nosem. Ten dzień już nie może być gorszy. Sięgnęłam do kieszeni spodni po komórkę. CC – 3 połączenia. Jake – 2 połączenia. Jinxx – 1 połączenie. Andy – sms. A to nowość. Otwórz. „Coś czuję, że zajebałaś mi kurtkę. Wystarczyło ładnie poprosić :P” Taak, zajebisty czas na czarny żarciki… Się jeszcze popłaczę ze śmiechu. Telefon odłożyłam na bok i zajęłam się dalszym paleniem fajki. Padał deszcz, ale jakoś miałam to gdzieś. Nagle rozległ się znowu dźwięk mojej komórki. Kogo znów kurwa niesie...? Nieznany numer…
- Lepiej niech będzie to ważne, bo przeszkadzasz mi w wymyślaniu opcji na popełnienie samobójstwa.
Powiedziałam na jednym tchu, jak automat.
- Spróbuj, a sam zabiję się tylko po to, żeby skopać ci dupę.
Usłyszałam w słuchawce stanowcze warknięcie. Od razu poznałam ten głos.
- Siemasz Chris.
Rzuciłam do Motionless’a bez większego entuzjazmu.
- Mam nadzieję, że to był tylko czarny humor i nie stoisz przypadkiem na skraju jakiegoś urwiska…?
Po chwili niepewnie dodał bardzo zmartwiony.
- Jeszcze nie…
Dodałam tonem, jakbym już dawno miała ochotę rzucić się z przywołanego urwiska.
- Chciałem pogadać, ale widzę, że nawet nie mam co pytać jak leci.
- No… Tego… Tak jak słychać.
Powiedziałam zrezygnowana.
- Co jest księżniczko ciemności?
Zapytał ciepło chłopak.
- Wszystko mi się sypie. Wszystko jest nie tak jak miało być i… Ja już nawet nic nie czuję. Ja się zgubiłam… Nie mam sił…
Wydukałam, patrząc tępo na krople deszczu, które moczyły mi włosy i ubranie.
- Natt… Wiem, że pewnie teraz wolisz być sama, ale pamiętaj, że ja, Ricky i reszta Brides’ów zawsze będziemy tu dla ciebie i… Nie jesteś sama. Jesteś silna i przezwyciężysz wszystko. Nawet jakiegoś dupka z basem w ręku.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Dziękuję, Chris. Potrzebowałam cię jednak, wiesz?
Rzuciłam już nieco normalniejszym tonem.
- Trzymaj się i błagam nie rób nic głupiego, bo obiecuję skopać ci twój seksowny tyłek.
Zachichotałam.
- Spadaj, perwercie.
Po czym się rozłączyliśmy. Zdążyłam już cała przemoknąć i wypalić Andy’emu trzy fajki. Poczułam nieco chłodu na ciele, kiedy zerwał się lekki wiatr. Opatuliłam się mocniej koszulą, zabrałam papierosy, zapalniczkę i telefon i ruszyłam się z opustoszałego przystanku. Jakimś cudem doszłam z powrotem do willi Brides’ów. Stanęłam na ganku, ale nie chciałam wejść do środka. Coś mnie zatrzymywało. Usiadłam na schodku, pod daszkiem i będąc całą mokrą, wpatrywałam się w deszcz i odpaliłam kolejnego papierosa.
- Ładnie to tak, mały złodzieju?
Usłyszałam zachrypnięty głos chudzielca za sobą. Wykrzywiłam usta w ironicznym uśmiechu.
- Masz fajną kurtkę.
Rzuciłam nieco złośliwie. Chłopak zabrał mi paczkę Malboro.
- Nieładnie… Wypaliłaś mi pięć pecików…
Droczył się ze mną.
- Chcesz mi poprawić humor, prawda?
Zapytałam beznamiętnie nie patrząc na niego. Chłopak zamilkł.
- Powiedzmy. Raczej starałem się odciągnąć złe myśli.
Po chwili powiedział wyciągając fajkę dla siebie.
- Wiesz, po prostu posłuchajmy deszczu, co?
Rzuciłam w przestrzeń. I tak właśnie milczeliśmy przez kolejną godzinę, wsłuchując się w miarowe bębnienie kropel deszczu o daszek.

niedziela, 22 września 2013

64. ' Przyjacielski Numerek '


- Miśku, jest już południe. Chociaż śniadanie byś zjadła.
Taki właśnie milutki akcent zerwał mnie z łóżka o… Osz fuck! O 12:25! Taa… A kiedyś twierdziłam, że wcale nie jestem leniem. W nogach mojego łóżka stał Jinxx z tacą, na której było śniadanie. Tosty francuskie, szklanka wody i kawa. Nawet różyczkę mi przyniósł!
- Mówiłam ci już, Jeremy, że cię kocham, prawda…?
Zapytałam zaspanym głosem, uśmiechając się do naszego skrzypka.
- Och, wszyscy mi to mówią.
Odpowiedział mi, uśmiechając się i wypinając dumnie klatę, Jinxx. Kochany gupek.
- Mam nadzieję, że póki co nie planujesz kolejnych wielkich ucieczek?
Zagadnął mnie półżartem, siadając na skraju materaca i podając mi tacę. Krzywo się uśmiechnęłam i bez słowa zaczęłam jeść śniadanie.
- Oj, mała… Mam nadzieję, że nie zrobisz żadnych głupot.
Westchnął chłopak, po czym cmoknął mnie w czubek głowy i wyszedł. Siedziałam na łóżku zaskoczona, patrząc na zamykające się za gitarzystą drzwi. Takie to było tautuśkowate, ale… Wiem, że oni się o mnie martwią, ale te słowa zabrzmiały jakby przestrzegał mnie, bo wie, że coś złego ma się stać. Postanowiłam odegnać od siebie te ponure myśli i dokończyć spokojnie śniadanie. W końcu zeszłam z łóżka i postanowiłam umilić sobie „poranek” jakąś muzyką. Hmmm… Motionless In White! Och, no ba! Uśmiechnęłam się do siebie na myśl o tym, że teraz włączę sobie płytę mojego jednego z ulubionych zespołów od zawsze, ze świadomością, że poznałam chłopaków osobiście tak bardzo niedawno.
„Burn, baby burn!
She’s a witch!
She’s a witch and I’m a heretic!”

Podśpiewywałam sobie pod nosem niektóre fragmenty Abigail. Uwielbiałam ten utwór, jak zresztą większość piosenek chłopaków z MIW. Wsłuchując się w muzykę stopniowo zaczynałam ogarniać się. Pościeliłam łóżko, umyłam się i właśnie stałam przed szafą w samej bieliźnie, myśląc w co by tu się dziś ubrać.
- Star, bo ja…
No jak kurwa zawsze. Wiecznie te niezamknięte drzwi. Do pokoju bezpardonowo wparował mi CC.
- Może za sekundkę…?
Zapytałam retorycznie, groźnie unosząc brwi. Ten jednak nawet się nie ruszył z miejsca. Podziwiał mnie jakbym była jakimś muzealnym eksponatem.
- CC…
Chciałam go sprowadzić jakoś na ziemię. Ten spojrzał mi w oczy. Akurat w tle musiała zacząć grać „odpowiednia” piosenka.
„Don’t you try to hide with those Angel eses.
If let me inside I won’t hold back this time.
Such a deep disguise, the devil’s right inside.
More than paralyzed, Oh it’s the chase you like.”

Na tych słowach on patrzył mi w oczy, a ja jemu, ale żadne z nas nie ruszyło się o krok. Kiedy refren dobiegł końca, perkusista jak dotknięty różdżką wrócił jakby do siebie świadomością i podszedł do mnie. Nie odzywając się słowem zaczął mnie całować. Na początku chciałam się wyrwać, ale… Nie mogłam, nie chciałam…? Christian zaczął składać pocałunki na mojej szyi. Jego dłonie błądziły po moim ciele, odzianym jedynie w bieliznę. Jego dłoń wędrowała coraz niżej, a jego język pieścił stopniowo moją szyję i dekolt. Nie myślałam racjonalnie. Nie wiedziałam sama dlaczego się na to zgadzam, czemu chcę tego. Popchnęłam delikatnie chłopaka na łóżko. Jego ubrania szybko znalazły się na podłodze, podobnie jak moja bielizna. Nie przestając całować Christiana, wplątałam dłonie w jego włosy, a jego dłonie poczułam na swoich biodrach. Wbiłam nieco paznokcie w jego plecy… Chwilę później było już po wszystkim. Leżeliśmy obok siebie w milczeniu. Zapanowała dziwna atmosfera. Niby stało się to, na co zdaje się, CC czekał, a ja zrobiłam to dobrowolnie. Niby jestem teraz kwita z Purdy’m. Jednak czułam się okropnie. Poczułam się… jak dziwka. Dosłownie. Jak mogłam tak bardzo przestać nad sobą panować. A on? CC leżał obejmując mnie jedną ręką i też intensywnie nad czymś myślał. Obawiam się, że oboje postąpiliśmy zbytnio pod wpływem impulsu…
- Christian… Dlaczego my…
- Nie wiem.
Uciął moją próbę, CC. Położył dłoń na moim policzku i odwrócił mi twarz, tak żebym mogła spojrzeć mu w oczy.
- Przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Jesteś przepiękna i to pewnie dlatego ja… No, straciłem chyba nad sobą nieco kontrolę. To nie tak miało wyglądać… Miałaś być ze mną i…
Plątał się bębniarz, chcąc nieco się wytłumaczyć. Przyłożyłam mu palec do ust.
- Daj spokój. Ja… Ja tego chciałam. Nie wiem, czemu. Podświadomie po prostu cię chciałam. Wtedy. A teraz czuję się jak… szmata.
Zakończyłam swoje wyznanie dobitnie.
- Wciąż go kochasz.
Było to bardziej stwierdzenie ze strony Christiana niż pytanie. Milczałam.
- Kochasz go i dlatego nigdy nie będziesz moja.
Dodał chłopak smutniejąc.
- Chyba oboje tego potrzebowaliśmy, wiesz, mała?
Dodał, zupełnie jakby nic się nie stało. Spojrzałam na niego pytająco.
- Kiedy mogłem cię na tę chwilę posiąść, zrozumiałem, że gdybym nawet chciał zastąpić jego w twoich myślach, to się nie uda. Jesteś piękna, zabawna… idealna. Ale zakochałaś się nie we mnie. Chciałem tego do siebie nie dopuszczać i jeszcze do dzisiejszego poranka wierzyłem, że dam radę. Po tym co między nami przed chwilą zaszło, dużo sobie uzmysłowiłem. Wybacz.
Patrzyłam na perkusistę z podziwem. Mówił niesamowicie mądre rzeczy, jak na tego wariata, którego kiedyś poznałam.
- Nie przepraszaj mnie, bo nie masz za co. Ale chyba masz rację… Ja dopiero teraz poczułam co to zdrada. Nawet jeśli się nam nie układa to… ja wiem, że moje serce należy do niego. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że on tamtej nocy też czuł jakieś wyrzuty sumienia… Cóż, w takim razie, możemy uznać to za…?
W ostatnim zdaniu, nie umiałam zbytnio dobrać słowa, żeby jakoś to nazwać.
- Eee… Przyjacielski numerek?
Zachichotał Coma.
- Hahah, geniusz!
Zaśmiałam się i poczochrałam mu jego czarne kłaki.
- Dobra, to będzie lepiej jak pójdę już.
Powiedział i szybko się ubrał.
- Aha! I pamiętaj zmowa milczenia!
Rzucił na odchodne. Udałam, że zamykam usta na kłódkę, po czym klucz wyrzucam. Ubrałam bieliznę z powrotem, a CC zapinając pasek od spodni już zmykał z mojej sypialni. O dziwo, myślałam, że takie coś wpłynie ostro na nasze relacje. Ale w tym wypadku chyba to faktycznie był „Przyjacielski Numerek”, bo dalej był moim serdecznym przyjacielem, którego kocham. Było mi jedynie cholernie głupio. Wróciłam przed szafę, żeby wreszcie wybrać jakieś ubranie.
- CC, ty…?
Kurwa, za dobrze znam ten głos. Kiedy zwróciłam się w stronę otwartych drzwi mój wzrok spotkał się ze wzrokiem Ashley’a, którego źrenice właśnie przeniosły się z CC’ego na mnie. Zmierzył mnie i perkusistę od góry do dołu.
-  I wszystko jasne.
Warknął, po czym cały nabuzowany zszedł szybko na dół.